sobota, 28 czerwca 2014

TuSSku & TuSSki - czekam na odpowiedź


Pytania, które kołaczą się w mojej głowie od dawien dawna.


Oczekuję od rodziny Tusków i Donalda Tusk by ten udowodni Nam Polakom publicznie, że jego dziadek po mieczu, Józef Tusk, który jak dziś już wiemy był żołnierzem niemieckiego wermachtu, tak niech udowodni, że jego dziadek po mieczu nie był przypadkiem jednym strażników obozowych w Konzentrationslger Stutthof i Konzentrationslger Neuengamme koło Hamburga.

Niech też Donald Tusk i jego rodzina wyjaśni, jakiego rodzaju wiązały ich dziadka po mieczu, Józefa Tuska z komendantem dwóch obozów Konzentrationslger Stutthof i Konzentrationslger SS-Hauptsturmführer Max Pauly, który z jakichś niejasnych dla mnie powodów wybrał ich dziadka po mieczu na towarzysza swojej podróży służbowej z KL Stutthof do KL  
SS-Hauptsturmführer Max Pauly był komendantem KL Neuengamme koło Hamburga, gdzie funkcję komendanta pełnił aż do końca wojny w 1945 roku.
Max Pauly był jednym z kierujących egzekucją pocztowców gdańskich w dniu 5 października 1939, pojmanych 1 września 1939 po zakończonej obronie Poczty Polskiej w Gdańsku, co potwierdziły zeznania świadków tych wydarzeń. Po wojnie zasiadł na ławie oskarżonych w pierwszym procesie załogi KL Neuengamme przed Brytyjskim Trybunałem Wojskowym. Akt oskarżenia nie obejmował zbrodni popełnionych w KL Stutthof. 3 maja 1946 Pauly skazany został na karę śmierci przez powieszenie. Wyrok wykonano w październiku tego samego roku.
W książce Brunona Zwarry "Gdańsk`39" jedna z Polek podaje, iż Max Pauly do 1938 nosił nazwisko Pawłowski i był jej sąsiadem, a więc nie możemy wykluczyć, że Max Paulu bardzo dobrze znał dziadka po mieczu, Józefa Tuska i dlatego wybrał właśnie Józefa Tuska spośród tysięcy innych więźniów KL Stutthof jako osobę towarzyszącą swoje podróży służbowej z KL Stutthof do KL Neuengamme.
Za dużo jest znanych mi związków rodziny Tuska i tą po mieczu i tą po kądzieli z niemieckimi służbami wojskowymi i cywilnymi Adolfa Hitlera, w tym głaskaniem przez Adolfa Hitlera po policzku dziadka po mieczu, Franza Dawidowskiego, o czym sam Donald Tusk pisał i mówił.

Przedmowa do albumu „Był sobie Gdańsk” – Donalda Tuska w wersji polskiej.



„Co wieczór z Góry (chodzi o Górę Gradową - przypis Onwk) ścigał mnie donośny głos ojca, dobiegający ze strychowego okna naszego mieszkania: „bowke, kolacja!”. Przez lata całe nie zastanawiałem się, co tak naprawdę znaczy „bowke”, „lor bas” czy „pomuchelkop” i dlatego inni chłopcy z podwórka nie są dla swoich rodziców bowkami i lor basami. Ale kiedy pierwszy raz zapytano mnie o to, poczułem wstyd odmieńca, którego właśnie zdemaskowano. Podobny niepokój ogarniał mnie, gdy dziwiono się, że moja babcia mówi po niemiecku i z pewnym trudem przyjmowałem tłumaczenie przyjmowałem tłumaczenie rodziców, że kiedyś w Gdańsku wszyscy, nawet Polacy, rozmawiali po niemiecku. (Łże Donald Tusk m.in. w tym, że nie pisze tylko o babce, a nie pisze o tym, że jego matka dopiero 11 lat po wojnie zaczęła uczyć się języka polskiego(w 1956 od czasów Wiesława Gomułki), oraz o tym, że do śmierci rodziców rozmawiało się u nich w domu tylko po niemiecku. Polacy rozmawiali po polsku, a nie tak jak łże Tusk i jego cała rodzina - przypis Onwk). Takie tłumaczenia należały zresztą do rzadkości, bowiem starsi niechętnie sięgali w rodzinnych rozmowach do czasów przedwojennych.”
 
Na wierzchołku Góry Gradowej stoi ten widoczny i górujący nad Gdańskiem Krzyż Milenijny:

https://lh3.googleusercontent.com/-lswDmLuwwGA/U66wOk-6JoI/AAAAAAAAdUw/IXgoDVklGvY/w525-h393-no/SAM_6992.JPG

 Tu możemy zobaczyć widok z Góry Gradowej na obecny Gdańsk:

Na moich filmach: https://www.youtube.com/channel/UCsalzySsntdTMSlFu5-XU_g/videos

Na moich fotografiach: https://plus.google.com/photos/108910137865025242278/albums/6029947541742058385

W tym ostro ze sobą połączonych budynkach z czerwonej cegły (stara dyrekcja kolei w Wolnym Mieście Gdańsk) mieszkała rodzina Tusków – budynek jest centralnie widocznych na tej fotografii:

 Fotografia: Obibok na własny koszt

 https://lh6.googleusercontent.com/5EMpOYmaSkMC-RvuaF3_1GAttl7hkO6eXmCXWKkHgVjh=w525-h393-no

Oraz na fotografiach w moim albumie pt.: „Gdańsk Góra Gradowa 16 czerwca 2014 roku wieczorem”.
TU: https://plus.google.com/u/0/photos/108910137865025242278/albums/6029947541742058385

Lub TU: https://plus.google.com/photos/103496042747550098779/albums/6025619149495730049

 Szczególnie rzadko o swojej działalności mówiły rodziny folksdojczów, by nie zdradzić swojej tajemniczej przeszłości przed i wojennej - często, jako strażników z wieżyczki lub służby obozowej. Przecież nigdy nie pociągnięto do żadnej odpowiedzialności oprawców aż 1800 folksdojczów tylko z jednego obozu koncentracyjnego, jakim był obóz dziadka po mieczu Józefa Tuska – chodzi o mieszkańców Pomorza gdańskiego w tym Sopotu Gdańska, Elbląga. Przed sądami postawiono tylko kilkudziesięciu z prawie 2 tysięcznej obsługi tego obozu zagłady. - przypis Onwk.

„Wiele lat później, już jako dorosły człowiek, zacząłem - krok po kroku – docierać do prawdy o losach rodziny i miasta. Im więcej się dowiadywałem, tym mniej rozumiałem, ta wiedza wyrzucała mnie z utartych kolein, niszczyła klisze i schematy, zgodnie z którymi historia najnowsza była prosta i jednoznaczna. To co odkrywałem było trudne, bolesna i równocześnie fascynujące. (Te dwa zdanie zdają się tłumaczyć bardzo wiele, bo te zdania pokazują iż tajemnice rodziny Tuska są bardzo mroczne i zgoła inne od tych, o których on raczył był sam napisać i powiedzieć. To co napisał i powiedział miało za zadanie wybielania ciemnej i brunatnej przeszłości całej rodziny Tuska i po mieczu i po kądzieli - przypis Onwk). Dziadek po kądzieli, Franz Dawidowski, mówił o sobie z dumą: Danziger. Jednemu z synów dał na imię Jurgen, drugiemu Henryk, nie Heinrich i posłał go do polskiej szkoły w Sopocie. Dziadek był piłkarzem w klubie polskich kolejarzy Gedania, w czasie wojny naziści zesłali go na przymusowe roboty, po ’45 wybrał Polskę. Jego brat służył w Wehrmachcie, szwagier zginął od kuli polskiego żołnierza, siostra znalazła grób w Bałtyku jako jedna z ofiar „Gustloffa”, statku z gdańskim uchodźcami storpedowanego w 1945 roku przez sowiecką łódź podwodną. Dziadek po mieczu, Józef Tusk, już drugiego września został aresztowany przez gestapo i wojnę spędził w obozach koncentracyjnych. Był polskim kolejarzem, miał kaszubskie korzenie, czuł się gdańszczaninem, ale z babcią rozmawiał po niemiecku równie swobodnie, jak po polsku. Wszyscy oni czuli się przede wszystkim „heisige”, tutejszymi i dopiero wojenny paroksyzm historii zmusił ich do wyboru miedzy Niemcami a Polską. Ale niezależnie od tego wyboru jedni i drudzy stracili bezpowrotnie swoją małą ojczyznę, swój Heimat.” 

Ostatnie zdanie, które było zdaniem pewnej mendy dziennikarskiej z Pomorza wyparowało, bo nie pasowało do artykułu wybielającego rodzinę niemieckich folksdojczów z Gdańska.
Może gdzieś w tym polskim Heimat były gdzieś zakopane obozowe fanty?
„Dziennikarka” Barbara Szczepuła oraz inni szemrani próbowali za wszelką cenę udowodnić Polakom, że Donald Tusk, to nie Niemiec tylko niemiecko-polski autochton, który jedynie polskość uważa za nienormalność, za która nie warto ginąć. 

http://www.wiadomosci24.pl/artykul/dziadek_z_wehrmachtu_8211_jozef_tusk_i_inni_3469.html

 „W 1945 roku, gdy z rozkazu marszałka Rokossowskiego płonął Gdańsk i babcia Anna Dawidowska, matka mamy Soni i Donalda, płakała, domagając się wyjazdu, dziadek po prostu się uparł i oznajmił, że nigdzie nie jedzie, choć Stalina nie znosił i bał się równie mocno, co Hitlera - pisałam w 1992 roku w reportażu „Cień Hitlera, cień Stalina i skrzypce” Z Hitlerem zetknął się osobiście. Dziadek Franciszek, wtedy jeszcze oczywiście nie żaden dziadek, ale cieśla Dawidowski, wywieziony został przez Niemców na roboty do Kętrzyna. Pracował tam przy budowie „Wilczego Szańca”. Pewnego dnia zawaliło się rusztowanie, na którym stał. Spadł tak nieszczęśliwie, że uszkodził sobie kręgosłup i stracił oko. W szpitalu leżał w tej samej sali, w której kurowały się ofiary zamachu na Hitlera i pewnego dnia pojawił się tam sam Fuehrer z przyjacielskimi pozdrowieniami. Franciszek Dawidowski wpadł w panikę, co robić, myślał, co robić? Nie poda ręki, zabiją go jak psa, poda – nie będzie mógł do końca życia patrzeć na siebie bez obrzydzenia. Udam nieprzytomnego, wymyślił wreszcie, dosłownie w ostatniej chwili, bo Fuehrer gawędząc z rannymi zbliżał się nieuchronnie do jego łóżka. Podszedł, spojrzał na poturbowanego mężczyznę z opatrunkiem na oku, poklepał go po policzku… i poszedł dalej. Dziadek odetchnął z ulgą, ale policzek palił go jeszcze przez lata. - Wszyscy stąd wyjeżdżają! – krzyczała Anna Dawidowska do swego męża Franciszka w 1945 roku. – Zobacz, co się dzieje – postawiła na stole talerz zupy z kartoflanych łupin i pokazała czerwoną łunę za oknem. - Rosjanie nas zabiją albo spalą żywcem. Wtedy dziadek położył się do łóżka i zaczął udawać, że ma tyfus. Babcia musiała skapitulować, bo chorzy na tyfus jechać nie mogli.”

Niektórzy w 2006 roku tak łgali dla tej pokomuszej, genskowej załganej telewizyjno-papierowej manipulatorce:

 „Mój kuzyn niestety został wcielony do Waffen SS. Nie ośmielił się po wojnie wrócić do Polski.”

Przecież to oczywiste kłamstwo, bo do Waffen SS nikogo siłą nie wcielali, musiał być ochotnikiem, a tera kuzynka Renata K., Kaszubka z Żukowa łże, tak jakby odmawiała swój wieczorny pacierz.

UWAGA!
Pierwotnie fragmenty mojego tekstu publikowałem m.in. na www.niepoprawni.pl TU:

http://niepoprawni.pl/polecanka/donald-tusk-o-swojej-polskiej-rodzinie-z-byl-sobie-gdansk-przedmowa

Proszę zwrócić uwagę, że nikt nie odważył się i nie śmiał komentować mój wpis o Donaldzie Tusku na rzekomo niepoprawnym portalu, za jaki uchodzili niepoprawni.pl.Bohaterowie w bamboszach, którzy boją się komentować tak poważne tematy, bo wolą poplotkować na bezpieczną odległość.

Podobnie jak moje komentarze o podróżach Józefa Tuska z SS-manem i komendantem dwóch niemieckich obozów koncentracyjnych Maxem Pauly, który został skazany na karę śmierci i powieszony.

TU:  http://niepoprawni.pl/blog/jeszcze-nie-przypisane/zamachniety-na-organy



Ciekaw jestem jak wygląda zawartość teczek obu dziadków - zarówno PO mieczu jak i PO kądzieli oraz jak wyglądają teczki pozostałych kuzynów dziadków po mieczu z wermachtu i tego po kądzieli głaskanego PO policzku w Kętrzynie /Wilczym Szańcu/ przez samego ojca niemieckiego narodu i wodza 1000-letniej III Rzeszy Adolfa Hitlera?

Parę linków do źródła wiedzy o niemieckich obozach zagłady:

http://dictionary.sensagent.com/obozy+niemieckie+1933+1945+lista/pl-pl/
http://dictionary.sensagent.com/Obozy_niemieckie_1933-1945/pl-pl/
http://dictionary.sensagent.com/Neuengamme%20%28KL%29/pl-pl/
http://dictionary.sensagent.com/MARTIN%20GOTTFRIED%20WEISS/pl-pl/
http://dictionary.sensagent.com/Max_Pauly/pl-pl/
http://forum.axishistory.com/viewtopic.php?f=38&t=82641&start=0
http://dictionary.sensagent.com/PROCESY%20ZALOGI%20NEUENGAMME/pl-pl/
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kaiserliche_Werft_Gda%C5%84sk

Dalej po sznurkach podanych przeze mnie wyżej.

 Niech każdy zapozna się z linkowanym wyżej materiałem i wyciągnie z tej wiedzy osobistą, a nawet bardzo subiektywną opinię, bo ja nie zamierzam kształtować podstępem niczyjej opinii na temat przeszłości dziadków Tuska i jego całej niemieckiej rodzinki przedstawiającej sobą polską nienormalność pełnym rozkwicie.
Miłej i bardzo uważnej lektury życzę, bo nie jest to baśń lecz brutalne fakty z historii świata, a także tragicznej historii Polskiego Narodu, który już nie raz oddawał władzę dla śmiertelnych wrogów Polski i Polaków.

Po co nam więcej podsłuchów i wiedza o ich zawartości?


A właściwie, po co nam więcej publikacji podsłuchów?


Fotografia: Obibok na własny koszt

A no po to, żeby stała się jasność, co na tych taśmach "kelnerów" z Belwederskiej WSI jest lub już było.

Podsłuchiwani z uporem twierdzą, że taśmy czy nagrania, jak zwał, tak zwał, zawierają rozmowy prywatne, a więc skoro są to rozmowy prywatne, to nie ma na nich żadnych tajemnic państwowych, a więc swobodnie można je upublicznić w całości bez cenzury. No chyba, że obyczajowej, a więc w hasłach niecenzuralnych wstawić po trzy kropki
Gdyby taka taśmowa afera miała miejsce w jakimkolwiek państwie demokratycznym, udostępnienie wszystkich nagrań byłoby naturalną konsekwencją,  po której rząd by sie nie ostał albo ostał.
Niestety w Polsce jest inaczej.
Wszyscy i z lewa i z prawa i w rządzie i nierządzie i wszelakiej opozycji systemowej i konstruktywnej optują za nieujawnianiem nagrań „kelnerów” belwederskich.
Dlaczego?
Bo nie leży w niczyim interesie otwieranie tej puszki Pandory.
Oczywiście leży w interesie społeczeństwa i państwa polskiego, ale kto by się z tym liczył z polską państwowością i Narodem Polskim, który ostatnie laty sami siebie nie szanował i nie szanuje.
Skoro jedno i drugie istnieją tylko teoretycznie i tylko wirtualnie lewitując gdzieś w przestrzeni międzygalaktycznej.
I jeszcze tak na marginesie.
Czy ktoś słyszał, żeby PiS stanowczo domagał się ujawnienia wszystkich nagrań bez wyjątków? Domagał się sie owszem, ale z pewnością nie stanowczo i nie wszystkich.
Ośmiorniczki najwidoczniej wszystkim w gardle dziś stoją z powodu niestrawności medialnej.
Niezależnie od tego, czy afera taśmowa zostanie zamieciona pod dywan czy nie, (chociaż według mnie ona już raczej już została zamieciona na amen), wygrali ją Polacy, wygrało społeczeństwo, a nie opozycja, w tym PiS.
Dlaczego?
Cała afera i głosowanie nad wotum zaufania dla rządu uświadomiło, dwie istotne rzeczy:
Po pierwsze.
Mamy do czynienia z przestępcami, łobuzami i łajdakami bez skrupułów, zaprzańskim i zdradzieckim monolitem, który władzę trzyma mocno i który dobrowolnie nigdy nie pozwoli  oderwać się od koryta.
Po drugie.
O wiele ważniejsze, Polacy stracili nadzieję. Zachowanie PiS w aferze podsłuchowej, ich kompletna bierność, oraz ogranie w sejmie dowiodło, że w Polsce nie ma opozycji, a w każdym bądź razie takiej, która  chciałaby i byłaby zdolna przepędzić degeneratów i przejąć po nich skutecznie całą władzę oraz przeprowadzić od podstaw restytucję polskości i polskiej państwowości.
Mit o wyzwoleniu Polski spod jarzma przez Kaczyńskiego, rozwalił się w moich starych oczach i umyśle jak domek z kart, jak kupa kamieni, o których deliberowali bandyci przy stole suto zastawionym przez polskich podatników.
Został tylko  zasrany wychodek i pływające na wierzchu resztki ośmiorniczek.
Nic piękniejszego nie mogło się stać jak stracenie nadziei.
Koniec miraży o PiS-ie,  to koniec  wodzenia społeczeństwa za nos przez opozycję, która jak się okazuje cały czas mniej lub bardziej kryła tyły rządzącym degeneratów, którzy im za tą przysługę pozwalali dostatnio i błogo żyć.
To już jest koniec złudnych nadziei o heroicznym Jarosławie, który wyzwoli Polski Naród i Polskę od okupantów z zachodu i wschodu.
Opozycja okazała się bandą zdziadziałych gadających głów, niedorajdów bez jaj, bez pomysłów i bez odwagi.
A jednak, wygraliśmy MY POLACY, bo to sami POLACY się w końcu pomału BUDZĄ z letargu i hibernacji, w jaki to stan wprowadzili nie tylko rządzący, ale i ci udający realną opozycję, która okazała się po prostu opozycją systemową i konstruktywną, a ustanowioną jeszcze w czasach pomagdalenkowski i pookrągłostołowy przez nowo powstały wówczas układ kolesi z PZPR i zdrajców z Solidarności.

 
Dziś oczekuje od PiS-u wyraźnego apelu do Polaków w stylu:

Obywatele!

Polacy!

 Mafia rządząca Polską  jest bardzo silna, dobrze zorganizowana, mocno ukorzeniona, bezwzględna  i chroniona przez obce agentury. Sami nie damy rady, Jesteśmy zbyt słabi. Oczekujemy waszej obywatelskiej pomocy. Organizujcie się, działajcie na rzecz wolności, zbierajcie się na wiecach i politycznych piknikach, manifestujcie,  jesteście suwerenem, to do Was należy Polska i tylko do Was......itd. itp.

Niczego takiego nie słyszałem, bo opozycja nie ma odwagi nazwać rzeczy proste rzeczy po imieniu.
PiS po raz kolejny liże jaja pod stołem i  czeka na wyborczy cud, a cudu nie było i nie będzie.
Przecież PO można zmieść z powierzchni kuli ziemskiej jedną lub dwiema dobrze przygotowanymi i zorganizowanymi ogólnopolskimi manifestacjami.
Sprawa jest prosta jak drut.
Wystarczy trochę odwagi.
Wystarczy chcieć poczuć się wolnym człowiekiem, a nie układnym niewolnikiem systemu PRL Bis. 
Ciągle zapominamy o tym, że nasz przeciwnik jest na tyle silny, na ile my, a w tym wypadku także PiS, jesteśmy tchórzliwi, bierni i bardzo słabi w postanowieniach wielokrotnie ogłaszanych wielokrotnie także  publicznie.
Przecież miały być już któryś raz z rzędu monitorowane i kontrolowane wybory na wszystkich szczeblach..
I co?
Ano nic.
Tak jak było, tak jest - znaczy bez jakichkolwiek zmian.
Jedynie co potrafimy robić to narzekać i psioczyć sami na siebie, a z tego to chleba nie upieczemy, choćby z zakalcem.

A tymczasem oŻeł moRZe  o tak robić z Nas wała.

 http://mm.salon24.pl.s3.amazonaws.com/2f/8b/2f8be7e7841d035db05537b7930fca1c,0,0.jpg

Mój 25 czerwiec 1976 roku – mój pierwszy strajk.


Właśnie 25 czerwca 2014 roku minęła kolejna już, bo 38 rocznica mojego udziału w pierwszym strajku politycznym w PRL, o której dziś wspominam już z rozrzewnieniem i zarazem ogromną wewnętrzną goryczą.

Gdy I sekretarz KC PZPR Edward Gierek ze swoją komunistyczną bandą namiestniczą Moskwy wprowadził w czerwcu podwyżki cen żywności doszło do robotniczych wystąpień w Radomiu, Ursusie i Płocku.
Doszło do bardzo licznych represji komunistyczno-milicyjno-esbeczo-ormowskich.

Polacy dowiedzieli się też o sławnych wówczas „ścieżkach zdrowia”, którym byli poddawani Polacy po zatrzymaniu przez siepaczy komunistycznych z SB, MO, ZOMO i ORMO.

Osobiście przekonałem się jak one wyglądają, bo odczułem to na samym sobie w 1982 roku.

Nim trafiłem do Gdańskiej Stoczni Remontowej na kurs spawacza pracowałem w biurze, jako referent ds. klasyfikacji nasion siewnych i zbóż oraz organizator bezpłatnych 3, 5 tonowych dostaw bezpośrednich zbóż od rolników do Państwowych Zakładów Zbożowych (PZZ-ów).

Tu u dołu po prawej nad kanałem jest widoczny ówczesny elewator zbożowy, PZZ-ów:  

http://goo.gl/maps/vcKfK

Zdobytą praktykę ze zbożami i nasionami wykorzystałem w czasie strajku sierpniowego 1980 roku, gdy przyszło nam kontrolować ciężarówki, które wjeżdżały w liczbie mnogiej do elewatora PZZ na wyspę Ostrów przez most pontonowy w ciągu ulicy Na Ostrów w Gdańsku, an, którym był punkt kontrolny Stoczniowej Straży Porządkowej Komitetu Strajkowego Gdańskiej Stoczni Remontowej – dalej GSR i zlokalizowanej w całości na gdańskiej wyspie Ostrów.

TU: http://goo.gl/maps/Af9XT

Na widocznym lewym przyczółku mostu pontonowego należącym do GSR był posterunek Straży Porządkowej, na którym spędziłem większość czasu podczas sierpniowego strajku 1980 roku.
Zmieniłem pracę, bo zamierzałem uciec na zachód w ramach wyjazdu do Szwecji na kontrakt przy budowie największego doku pływającego, (55 DWT) jaki był wówczas realizowany w GSR.
Zostałem zatrudniony, jako uczestnik kursu spawacza elektrycznego w lipcu 1975 roku. Nauczycielem spawania był śp. Jerzy (Jurek) Kowalski, spawacz z brygady Kasprzaka.
Nauka praktycznego spawania odbywała się pod budowanym dokiem pływającym pochylni Zakładu Budowy Doków Z-1 GSR, który służył nam za halę spawalniczą – dach.

TU: http://goo.gl/maps/hWnLF

Widoczny jest kanał stoczniowy u góry z pochylnią po lewej, plac z magazynem blach i hala produkcyjna Z-1 u dołu.
Po ukończeniu kursu spawacza i otrzymaniu wymaganych uprawnień klasyfikacyjnych pracowałem przy budowie, jako spawacz elektryczny na tym największym wybudowanym przez GSR doku pływającego nad Bałtykiem, który służy po dziś dzień szwedzkiej stoczni w Göteborgu.

Do ucieczki na zachód przygotowywał się razem ze mną mój kolega spawacz z innej brygady o ps. „Profesor”, z którym planowaliśmy ucieczkę w zbiorniku/komorze balastowej ostatniej sekcji tego potężnego doku, w którym moglibyśmy się ukryć, lecz nie zaryzykowaliśmy, bo nie wiedzieliśmy, które zbiorniki będą napełnione wodą podczas transportu przez Bałtyk.

Sekcje doku były holowane drogą morską przez holowniki z Gdańska do stoczni w Göteborgu.

Po zakończeniu prac przy ostatniej sekcji doku pływającego – części 7 i 8, które zostały zespolone na wodzie przy użyciu takiego podwodnego tunelu, który był przyssany do dna doku pływającego na całej jego szerokości przy stoczniowym nabrzeżu nieopodal Stoczni Remontowej Radunia i Wydziału Remontu Masowców Z-2 GSR.
TU, gdzie stoi przycumowany statek:  http://goo.gl/maps/7PEKd

Gdy skończyła się praca przy budowanym doku, brygady spawaczy z Wydziału Z-1 wykonywały różne produkcyjne prace spawalnicze – z wyłączeniem wydziałów pomocniczych - na rzecz innych wydziałów remontowych GSR przy remontach różnych statków i różnej bandery.
Gdy przybyłem do pracy w dniu 25 czerwca 1976 roku nic nie zapowiadałoby bym był jednym z organizatorów dzikiego jednozmianowego strajku mojej brygady, bo stało się to samorzutnie i spontanicznie, o czym mógłby dziś zaświadczyć mój kolega i spawacz z brygady Stanisław Sobieraj ps. „Amigo”. Stanisław był super fachowcem, a właściwie ówczesnym mistrz wydziałowym od żłobkowania spoin spawów elektrodami grafitowymi – węglowymi.
Brygady spawaczy, w której byłem członkiem kierowana była przez brygadzistę Kasprzaka z zespołu mistrzowskiego mistrza Masłowskiego z Wydziału Budowy Doków, Z-1 GSR.
25 czerwca 1976 roku mieliśmy remontować polską jednostkę, masowca.
Zakres prac spawalniczych miał polegać na naprawieniu popękanych spawów w komorze łańcuchowej, która ucierpiała najbardziej, bo popękała, gdy statek znalazł się w oku tajfunu na Pacyfiku.
Tą polska jednostką był masowiec MS Manifest Lipcowy, który był w remontowany przez pracowników Zakładu Remontu Masowców Z-2 GSR.
Statek był przycumowany do nabrzeża obok doku pływającego należącego do Z-2 – teraz jest ich więcej.

TU, na prawo od tych dwóch większych doków pływających Wydziału Z-2: http://goo.gl/maps/B5g9v

Gdy z osprzętem dotarliśmy na MS Manifest Lipcowy dowiedzieliśmy się od marynarzy będących tam na wachcie o protestach i zamieszkach w Radomiu i Ursusie.
I po tej wiadomości jakoś odeszła nam wszystkim chęć do pracy i postanowiliśmy też zaprotestować przeciwko podwyżkom oraz w ramach solidarności z robotnikami z Radomia i Ursusa.
Pogoda nadawała się bardziej do opalania i wypoczynku nad morzem niż do ciężkich prac spawalniczych pod nagrzanym prawie do czerwoności pokładem w komorach łańcuchowych.
Tak, więc pozostaliśmy na pokładzie. Rozebraliśmy się do pasa i tak siedzieliśmy na pokładzie.
Żar leciała z nieba, a będący na wachcie marynarze nas dopingowali i częstowali napojami chłodzącymi, a i po piwku marki Żywiec o pojemności 0, 33 litra z Baltony i prosto z chłodni też nas poczęstowali, co było według mnie wielce nieroztropnym działaniem, bo mogli nas za to po prostu zwolnić dyscyplinarnie z pracy za spożywanie alkoholu na terenie GSR.
Zjawiła się brygadzista i zaczął nas namawiać niezbyt przekonywująco do pracy.
Nie straszył też zbyt przekonywująco, lecz jedynie powiedział, że zgłosi fakt przerwy w pracy mistrzowi Masłowskiemu, który zapewne wkrótce do nas przyjdzie i przywoła do porządku.
Nie przyszedł do dziś, a nasza „przerwa w pracy” trwała do końca pierwszej zmiany, po czym udaliśmy się do swoich domów przez nikogo nie niepokojeni.
Represja były później i były one bardzo zindywidualizowane.
M.in. cofnięto tzw. rekomendację studenckie i różne przywileje wynikające z tego faktu.
Później brygady i zespoły mistrzowskie zreorganizowano, a strajkujący z mojej brygady znaleźli się w różnych jednostkach i wydziałach na terenie GSR, która zatrudniała ponad 6.800 ludzi.

Tak, więc mieliśmy zginąć w tym ponad 6-cio tysięcznym tłumie.

Lecz komuniści nie przywidzieli się jednego, sierpnia 1980 roku, podczas którego strajkujący znaleźli się w różnych strukturach komitetów strajkowych GSR, a później przy tworzeniu od postaw potężnej i mobilnej organizacji związkowej Solidarność, a następnie w jej zakładowych władzach, którzy jak mało gdzie wykonali swoje zadania jak należy oraz zachowali się jak należy.

Spotkaliśmy się prawie w komplecie na wicu rozpoczynającym strajk, GSR przez budynkiem dyrekcyjnym TU:  http://goo.gl/maps/yfYpV

środkowych schodach budynku dyrekcyjnego (wcześniej były to takie ślepe schody do okna) przemawiano na wiecu, a wśród nich Henryk Matysiak, który był Hanysem, bo do Gdańska przyjechał ze Śląska i zaciągał śląską gwarą.



Na fotografii wyżej Henryk Matysiak, ten z wąsikiem stoi prawie centralnie za siedzącym przy stole w jasnej marynarce i jasnej koszuli.

TU jest na fotografii otagowany:


W stanie wojennym w grudniu 1981 roku to Stoczniowcy GSR dwukrotnie wzniecali strajki. Strajkowaliśmy w dniach 14-16 grudnia 1981 roku tj. do brutalnej pacyfikacji Naszej Stoczni w dniu 16 grudnia 1981 roku przez ZOMO i LWP.

Drugi strajk odbył się w dniu 28 grudnia 1981 roku w obronie imienia Stoczni – Patrona Marszałka Józefa Piłsudskiego, które Załoga GSR sama wybrała w powszechnym stoczniowym plebiscycie.

Uroczyste nadanie imienia Marszałka miało miejsce w dniu 11 listopada 1981 roku i wyglądało tak:


Album z fotografiami i kawałkami linki podtrzymującej flagę w barwach narodowych Polski z odsłonięcia nazwy na budynku portierni - widocznej na moich fotografiach (również tej u góry):


Tak wyglądał mniej więcej mój pierwszy w życiu udział w strajku w czerwcu 1976 roku. Nic nadzwyczajnego, za to konsekwencje były wprost nieproporcjonalne, bo znacząco utrudniły mi kontynuowane studia.
Bo przecież nic w swoim ziemskim jak i boskim życiu nie otrzymujemy za friko, bo to, co jest za friko, jest mało lub w ogóle nic nie warte, tak jak obecny PRL Bis, o który Polacy przecież nie walczyli, lecz zadali się na innych, a padło akurat na zaprzańców i zdrajców z Magdalenki i od jej okrągłego fałszywego ołtarza nazwanego „okrągłym stołem”.

Polacy oddali swoją już prawie wywalczoną dla siebie Polskę za friko dla komunistycznych zbrodniarzy, pospolitych zdrajców, oszustów, bandytów i złodziei.

I dlatego mamy to, co mamy i żyjemy tak jak sobie sami pościeliliśmy.

Ech!

I taka uwaga i pytanie na koniec.

Gdy w GSR wymieniono przepustki stałe na nowy model z ważnością w latach parzystych lub nieparzystymi, to czy nie było już w zamyśle komunistów by w bardzo łatwe sposób je unieważnienie, szczególnie gdy planowało się wprowadzenie stanu wojennego na przełom roku 1981/1982?



Ta moja przepustka straciła ważność o północy w dniu 31 grudnia 1981 roku.

By @Obibok na własny koszt

PS
W związku z tym, że tematy się zazębiają i wypływają jedne z drugich, to dlatego musiałem pewne fakty z przyszłości wywołać i o nich przypomnieć pisząc o zapomnianym strajku w GSR w czerwcu 1976 roku.
Wprowadza to pewien galimatias, lecz tak wyglądało moje przyszłe życie po roku 1976, które miało swój początek jeszcze wcześniej, bp w grudniu 1970 roku, gdy o mały włos mogłem być niewidomym człowiekiem po strzale ZOMO-wca w moją twarz z rakietnicy. Właściwie to mogłem już nie żyć w wieku 17 lat, bo podjąłem próbę targnięcia się na swoje życie po tym jak straciłem całkowicie wzrok.
@Onwk.