czwartek, 31 lipca 2014

Kolejne brednie dezertera z WSI Nowego Ekranu vel. nEonu24.pl od Opary

Wprost i publicznie zydzi i ma za nic użytkowników Nasze Blogi , których traktuje jak złote rybki i idiotów z demencja starczą, bo niespełna po pół roku od wychwalania WSI zamieszcza tam ten wpis

Zachęcam przeczytać komentarze tego wyliniałego gdyńskiego skunksa ze WSI od Ryszarda Opary i gen. Wileckiego i generalicji ze WSI vel WSW

Megaloman tak raczyła m.in. pisać:
Szanowny Pan naprawdę dużo wie.
Czy ta sama wiedzie dotyczy innych tzw. prawicowych portali?
Nie? No widzi Pan - nie wiadomo. Dobrze zakamuflowane.
A Nowy Ekran jako projekt został natychmiast rzucony na pożarcie, jak to pan Darski określa, patriotów - idiotów.
Bo bardzo, bardzo wadził w ogólnym planie.
Wiadomo, nie będę pisał na GieWu, na onecie, czy u Urbana. Ale Nowy Ekran to portal antysystemowy i Parol był dosyć pewnym zabezpieczeniem.
Wiadomo, wojskówka chciała by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Ale wróg mojego wroga jest moim przyjacielem.

Jednakże, dałem już panu ostrzeżenie i nie podoba mi się, że tak bardzo interesuje się pan moją osobą.

jak znowu przyjdą mi czyścić komputer, to będę wiedział komu to zawdzięczać.

Megaloman i łgarz pisze wiele razy tak jakby to była prawda, iż coś jego rodzinę lub jego samego coś spotkało przykrego, jak wyżej rzekomo miała czyszczony komputer..
Podobnie jak jego udział w strajku 1980 roku, w grudniu 1970 jak i rzekome więzienie jego matki w obozie w Oświęcimiu, co sugerował w komentarzu pod tą właśnie notka pt. Prowokator na Nasze Blogi - źródło jak wyżej.

Tak wyglądał ten jego bardzo jednoznaczny i sugestywny komentarz, cytuję:

"jazgdyni 2014-01-03 [22:30]
I znowu kulą w płot!!!

gdybyś pan był z Pomorza, albo Grodzieńszczyzny, to wiedziałbys pan co nieco więcej.

Panie... przejedź się do Piaśnicy - tam są krewni mojej żony. A jedź pan do Oświęcimia (moja matka) i do Grodna (moj ojciec) zainteresuj sie "bandą" Łupaszki, to bedziemy mogli sobie pogadać.

Ja jestem dumny i godności mi byle kto nie odbierze."
Niestety nie znalazł czasu wyjaśnić jak to się stało, ze "bandyta od Łupaszki" była już w latach 50. XX wieku awansowany, ba została członkiem trepiej komisji felczerów wojskowych w Gdyni przy WKU LWP a następnie jej przewodniczącym. 
Czy to było za zasługi jego rzekomego udziału w "bandzie Łupaszki", czy też za jego ojca zasługi, który był czołowym gdyńskim budowniczym służby zdrowia w PRL, co?

Niedługo po napisaniu tej bredni o swojej matce na niepoprawni.pl wyjaśnił, że jego matka rzekomo urodziła się rzekomo niedaleko Oświęcimia, lecz nie wyjaśnił ska jego matka wiedziała szczegóły o praktykach doktora Mengele w obozie zagłady?
Ten śledzik zza Bugu pisze o sobie "autochton", do czego rzekomo uprawnia go fakt urodzenia się w rodzinie emigrantów którzy osiedli w Gdyni, a tak po prostu wynika to z faktu braku wiedzy, co hasło "autochton" stanowi, bo przecież on na pewno nie jest on ani jego przodkowie niemieckim autochtonem - na gdańskim Pomorzu, prawda?
Przez prawie trzy lata tworzył i walczył o interesy WSI z generałami LWP i WSW oraz jej agenturą u Ryszarda Opary na nE i nEonie jeszcze miesiąć wstecz by zacząć pluć w przeciwną stronę

Przez prawie 7 miesięcy nie znalazł czau by udzielić odpowiedzi na komentarz @Oona z dnia 11.01.2014 roku, którzy go jako pasożyta i beneficjenta w czasach PRL pogrąża, o tak KLIK!

Żołnierz ze WSI na froncie nEkranu i nEonu24.pl

Ba, założył profil "czujne oko" pod nazwą "profesor" i najwidoczniej tak sie też poczuł skoro każdego pouczał i łajał

Tak pisał do Ryszarda Opary na nE vel. nEonie

Cytuję:

"@Ryszard Opara 20:34:00
Panie Ryszardzie!

Ludzie nie potrafią się w tym połapać.
Róbmy wszystko, by zaistniał ład i prządek. Nie tylko semantyczny, ale ten zwykłu - ludzki.
Pozdrawiam
jazgdyni 05.01.2014 22:44:08"


 Pod tym adresem jest wiele takich kwiatków jak ten niżej - KLIK!


Neon24.pl jak i Nowy Ekran to według tego gdyńskiego idioty był portalem prawicowym i patriotycznym - najlepszym technicznie - wiadomo bo ze WSI ruskiej.

Tymczasem ten usłużny żołnierz i idiota na początku 2014 roku wierny obrońca agentury ze WSI i Ryszarda Opaty zdradza i zmienia front

Obecnie cyberżołdam z ruskiej WSI, który prawie 3 lata służył ruskim generałom odżegnuje się od swoich towarzyszy przynajmniej raz w miesiącu, gdy tymczasem jeszcze do stycznia 2014 roku to ruskie gawno zachwalał na wszystkich portalach internetowych, tak dziś pluje i rzuca kalumniami w swoje wcześniejsze gniazdo WSI oparnej.

Tak wygląda jego czyszczenie się ze WSIowego gówna, w którym przez prawie bite trzy lata nie czując smrody się babrał i zachwycał smakiem i WSIową perfumą trepów od Dukaczewskiego, Wileckiego, Toczków i innych ruskich czerwi.

Aberracja to mało powiedziane. - Tooooo..... już się nie wyleczy ani nie oczyści z gówna.

wtorek, 29 lipca 2014

O marynarzach - przemytnikach i meliniarzach w sierpniu 1980 roku


Zapowiedź moich wspomnień z sierpnia 1980 roku.

Materiał ten należy uważać za całkowicie wiarygodny dowodowo i historycznie, bo mogę go w każdej chwili i każdych okolicznościach potwierdzić pod przysięgą i składając je do protokołu śledczych w IPN.
Poruszane tematy to grudzień 1970, gdy zostałem rannym w twarz i oczy.
Strajk w dniu 25 czerwca 1976 roku w GSR na MS Manifest Lipcowy, reperkusje, represje i szykany.
Wspomnienia rozpoczynające się od 14 sierpnia 1980 roku i okres legalnej działalności I Solidarności jak budowa od podstaw Solidarności jak i praca u podstaw z Załogą GSR wykonana przez działaczy Solidarności GSR i jej namacalne i historyczne efekty, które pokazała Załoga GSR w godzinie dania świadectwa prawdzie i konieczności obrony praw obywatelskich i związkowych od pierwszych godzin wprowadzenia stanu wojennego w dniu 13 grudnia 1981 roku na całym terytorium PRL.
Stanu wojennego, którzy został narzucony Polakom przez komunistycznych okupantów i namiestników Moskwy oraz pospolitych przestępców, którzy kierowali zbrojnym związkiem przestępczym wymierzonym przeciwko Narodowi Polskiemu pod nazwą Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego w skrócie WRON.
O czasach stanu wojennego, prowadzonej działalności wydawniczej, o unikania agentury policji politycznej, która była ulokowana w każdej najmniejszej komórce 3miejskiej opozycji solidarnościowej zorganizowanej w kilku ośrodkach 3miejskich, w tym przy kościele Św. Brygidy, w której TW, KO i OŹI tworzyły zgrany zespół i bardzo dobrze obsadzony kocioł w który jak muchy w smole wpasowywali się naiwni i niczego nie świadomi uczciwi i prawi ludzie.
O organizowanych protestach przeciwko budowie Elektrowni Jądrowej w Żarnowcu w Gdańsku i na Pomorzu. Kto organizował i brał udział w latach 80, a kto uczestniczył jako rzekomy ich przedstawiciel w zdradzie i rozmowach przy okrągłym ołtarzu czerwonej Magdalenki ustrojonym i obsaczonym przez samego szefa bezpieki Czesława Kiszczaka.
O czasach gdy jawnie ogłoszono zdradę na wywołanych i kontrolowanych przez bezpiekę strajkach w 1988 roku, o rozmowach w Magdalence i szykowanym stole oraz kto  z KIK po raz pierwszy pochwalił się w Stoczni Gdańskiej im. Lenina o „sukcesach” rozmawiających i balujących przy wódeczce i porządnej zakąsce z towarzyszami z PZPR pod nadzorem bezpieki Kiszczaka.
Chyba nie zdradzę żadnej już tajemnicy, że idzie o KIK-owca Andrzeja Stelmachowskiego, który swoje i innych zdrajców „osiągnięcia” i „postępy” w jego/ich rozmowach z komunistami przekazał wąskiej grupie przywódców strajku w sierpniu 1988 roku w SG im. Lenina.
Poinformował też o już zapadłych uzgodnieniach i wstępnych umowach ustnych, bo jak wiemy szefa bezpieki Czesława Kiszczaka już wówczas uznawali oni za człowieka bardzo „wiarygodnego” i jak najbardziej „honoru”.
O walce przeciwników rozmów z ich uczestnikami po tzw. stronie solidarnościowej poczynając od 1988 roku po dzień dzisiejszy.
O obronie w styczniu i lutym 1990 roku akt zgromadzonych i masowo niszczonych (palonych w kotłowni) w budynku KW PZPR w Gdańsku oraz o potyczkach na dziedzińcu plebanii i parkingu przy kościele Św. Brygidy w Gdańsku pomiędzy fanatycznymi wyznawcami TW Bolka, a obrońcami akt (w większości z Federacji Młodzieży Walczącej (wspierałem ich osobiście jako szef jednej z politycznych organizacji w Gdańsku), którzy zostali siłą usunięci przez ZOMO pod zmienioną nazwą Oddziałów Prewencyjnych, nowego ZOMO II PRL, które to na obrońców wysłał za namową Aleksandra Halla premier przepoczwarzającego się I PRL Tadeusz Mazowiecki.

Roboczy tytuł brzmi tak:

„O marynarzach - przemytnikach i meliniarzach w sierpniu 1980 roku”

14 sierpnia 1980 roku wyjechałem z GSR do dostawców w tym do Spółdzielni w Gdańsku Przymorze, Supon w Gdyni Orłowo, Centrali Zaopatrzenia Morskiego w Gdyni i obwodnicą pojechaliśmy z kierowcą z Zakładu Transportu GSR o imieniu Arek, który akurat w tamtym tygodniu był do dyspozycji naszego wydziału GSR.
Gdy wracaliśmy do GSR przejeżdżaliśmy ulicą Wały Piastowskie, a następnie ulicą Jana z Kolna obok Stoczni Gdańskiej im. Lenina.
Tam zauważyliśmy kilkudziesięciu stoczniowców na płotach stoczniowych, w oknach i na dachach budynków stoczniowych oraz przy bramie numer 1, która jest na wysokości przystanku kolejki PKP Gdańsk Stocznia.
Gdy dotarliśmy do Gdańskiej Stoczni Remontowej (dalej GSR) zajechaliśmy na kilka wydziałów, na których pracowali moi koledzy, lecz w związku z tym, że było to już kilka minut po 14 nie zastałem ich wielu, bo zdążyli już wyjść z terenu wydziałów, a być może i z terenu Naszej Stoczni remontowej.
Dotarliśmy na nasz wydział, gdzie rozładowaliśmy zakupione podczas wyjazdu towary do naszego magazynu i rozmawialiśmy o tym co się dzieje w Stoczni Gdańskiej im. Lenina dalej SG im. Lenina), z którą graniczyła Nasza GSR.
Brama między Naszymi Stoczniami przeszła już do historii po tym jak Komitet Strajkowy GSR w dniu 16 sierpnia 1980 roku podjął decyzję o jej zaspawaniu by uniemożliwić wyjście przez teren SG im. Lenina strajkujących stoczniowców GSR i historyczna rozmową (faktycznie to była pyskówka okraszona niewybrednymi epitetami w tym o zdradzie) śp. Anny Walentynowicz z towarzyszącymi jej stoczniowcami ze SG im. Lenina z członkami Komitetu Strajkowego GSR i Stoczniowcami GSR ponad zaspawaną bramą.
Lecz o tym napiszę w dalszej części moich wspomnień sierpnia 1980 roku dotyczącego okresu strajku Naszej GSR, w której strajk okupacyjny rozpoczął się w dniu 15 sierpnia 1980 roku od pierwszej zmiany GSR i trwającego nieprzerwanie do 31 sierpnia 1980 roku, bo w przeciwieństwie do SG im. Lenina, w której ogłoszono zakończenie strajku w dniu 16 sierpnia 1980 roku, co widziałem na własne oczy i słyszałem na własne uszy jak Lech Wałęsa ogłosił ze swoimi pomagierami zakończenie strajku w SG im. Lenina, po czym poszedł opić winiaczkiem zakończenie strajku i wykonanie rozkazy bezpieki z Dyrektorem Naczelnym SG im. Lenina Klemensem Gniechem w jego gabinecie.
Intruz spoza stoczni  nie tylko, ze nie został wyprowadzony siła przez straż przemysłową jako osoba postronna, która nie miała prawa przebywać na terenie żadnych z gdańskich stoczni czy innego zakładu zamkniętego, to jeszcze został przyjęty przez Dyrektora Naczelnego, z którym zawarł na rzecz  w imieniu załogi SG im. Lenina porozumienie, które następnie opili razem z dyrekcją SG im. Lenina winiaczkiem za pewne Ararat lub Pliską, bo wiem jakie winiaczki były na wyposażeniu dyrektora tak w SG im. Lenina jak i GSR.

Nim jeden z marynarskich przemytników napisał o samym sobie wspominki i je upublicznił na kilku słupach, to ja już o moich podejrzeniach i spostrzeżeniach napisałem w moich opiniach zamieszczonych na moim blogu jak i na blogu @DIXI, a także pisałem o moich spostrzeżeniach innym Blogerom z którymi posiadam kontakt mailowy.
Chwalenie E. Gierka i ten niżej przywołany przeze mnie cytat z notki @jazgdyni, wiele mi powiedział o tym „uczciwym” marynarzu i „prawym” człowieku, a gdy sięgnąłem w czeluści Internetu i przejrzałem duże i małe słupy ogłoszeniowe poznałem tego zakłamanego łgarza od podszewki i przejrzałem na wylot, bo najwięcej możemy się dowiedzieć o człowieku z tego co on sam powiedział lub napisał, a także jak zachował się w konkretnych sytuacjach i w godzinie dania prawdy i stanięcia w prawdzie.


Cytuję:

„Tak, jak przez Jaruzelskiego straciłem dobrą pracę, tak Balcerowicz doprowadził mnie do ruiny.”

Cytat pochodzi z notki @jazgdyni, którą warto przeczytać wraz z innymi jego notkami przybliżającymi jego marną i załganą pozę (rzecz jasne z jego komentarzami, w których okazuje swoje żerowanie na Polsce i Polakach za czasów PRL.


 Ta notka jazgarza w połączeniu z notką o przemycie, w którym brał aktywny i codzienny udział daje pełen obraz tej marnej kreatury dziś przedstawiającej siebie jako polskiego „patriotę”, nieetycznej i niemoralnej postawy życiowej wiecznego cwaniaczka żerującego na innych ludziach, o czym nawet lubi publicznie się przechwalać, a lemingom wpadać w zachwyt tylko z tego powodu, ze on na ich głupocie żerował całe swoje życie.

Warto dodać do tego jego pochwały Edwarda Gierka, o których wiele razy pisał przy okazji rozwoju rybołówstwa i rybnego przemysłu przetwórczego, a także jego opowiadań o jego ojcu jako o „tytanie pracy”, w tym jako przewodniczącego wojskowej komisji poborowej przy Wojskowej Komendzie Uzupełnień Ludowego Wojska Polskiego w Gdyni, oddaje bez masek jego załganą i pełną sprzeczności historię wytwarzaną przez tego łgarza na swój publiczny użytek i lemingów, którzy łykają każde jego kłamstwo i konfabulację, których broń Boże nie należy sprawdzać, ani porównywać ani wyciągać właściwe wnioski z jego kłamstw i bredni wypisywanych w Blogosferze.


Jakoś nie dostrzega tego, że wcześniej sam był krwiopijcą i kombinatorem z czasów PRL, a wręcz za tym tęsknił.

Oni utworzyli nową klasę

jazgdyni - 28 November, 2013 - 09:42
Klasę nowych krwiopijców i kombinatorów. To na nich opiera się cały elektorat Tuska.
 
Kończąc pragnę zwrócić wszystkim uwagę także na inny aspekt tej radosnej twórczości tego załganego rzekomego polskiego patrioty, który unaocznia i objawia nam innych jemu podobnych cwaniaczków i pasożytów, którzy wpadli w zachwyt czytając zwierzeń i opowiadań tego „uczciwego” marynarza, bo przecież pasożyta i krwiopijcy wykorzystującego swoja pozycję, bo przecież dla tego „prawego” i „porządnego” praca marynarza była tylko niezbędnym dodatkiem.
To nie moja opinia z tym dodatkiem lecz prawie dosłowny cytat, który pochodzi z jego notki o przemycie i kontrabandzie, który śmie pouczać w Blogosferze o uczciwości, patriotyzmie, o bohaterstwie, o etyce i o moralności wszystkich i wszędzie.
A tymczasem jest to typowy pasożyt społeczny wyhodowany i ukształtowany przez komunistów, a i zapewne przez rodzinę i jego ojca, którego on sam nazwał „tytanem pracy”.
Zapewne był tytanem pracy przy budowie demokracji socjalistycznej PRL, szczególnie jako przewodniczący wojskowej komisji poborowej przy Wojskowej Komendzie Uzupełnień Ludowego Wojska Polskiego w Gdyni.
Raczej bycie przewodniczącym jak i sam udział w takich trepich felczerskich komisjach nie należał do ścieżki awansu zawodowego, prawda?
Musiał chcieć i musiał o to przewodnictwo zabiegać, no chyba, ze dostał taki rozkaz i odkomenderowania do pełnienia funkcji przewodniczącego trepiej komisji trepich felczerów, podobnie jak jego syn był tytanem przemytniczym, którego skrzywdził ten sam co mnie generał Jaruzelski lecz w diametralnie różnych sytuacjach życiowych i dwóch różnych osobowości, prawda?
Wszak on ze mnie i moich kolegów publicznie szydził i szydzi, a dowody na to wiszą na wielu słupach ogłoszeniowych także z notkami załganej i podobnie jak on @elig.

Cytuję:
jazgdyni - 8 stycznia, 2014 - 15:15
Ejże, nie zrozumiałaś mnie.
Wiem, jaką dobrą kobietą jesteś, a tam sobie spokojnie rozmawiałaś z gościem takim, że jeszcze dzisiaj niektórzy w Gdańsku przechodzą na drugą stronę ulicy.”
Cytuję
" jazgdyni - 8 stycznia, 2014 - 18:26
Nie wiesz z kim JA mam do czynienia.
Jak chcesz, to ci podam na privie, co to za ludzie. Sławni, że hej. Ale nie dla wszystkich.”

Cytaty pochodzą z tej strony:

Tu też jest co nie co tej twórczości, którą Targalski nie wiedzieć czemu toleruje, akurat u tego osobnika, który nie tylko mnie pomawia ale insynuuj i łże jak bura suka.

jazgdyni - 07.01.2014 13:51
Panie
Ja już więcej z panem nie rozmawiam.
W każdym cywilizowanym kraju byłby pan skazany za stalking, a wrzucanie mimochodem uwag o rodzinie, to stare ubeckie i mafijne metody mówiące: - Uważaj, my sporo o tobie wiemy!
A szanowne alter ego, obibok na własny koszt, postać równie dwuznaczna w Gdańsku, ma aż cały blog z moim życiorysem (fakt, że zmyślonym, ale co tam...) - polecam.
Już więcej się nie będę odzywał, a spamowanie zgłoszę administracji.

EOT

jazgdyni - 07.01.2014 20:51
Lekkomyślnie podałem - obibok na własny koszt to postać dwuznaczna w Gdańsku. Gdzież tam! Wybitnie jednoznaczna! Ludzie dobrze pamiętają.
Będzie ciekawa opowieść o tym gostku, co się sprawdzał w IPNie.
Pozdrawiam

Wyżej zamieszczone komentarze zostały zaczerpnięte z Nasze Blogi spod wpisu autora @jazgdyni.


 Tak jak najbardziej byłem i jestem wybitnie jednoznacznym "typem", bo przeciwnikiem kolesi z Magdalenki i od okrągłego mebla oraz takich załganych grafomanów tworzących na poczekaniu kolejne brednie o rzekomej historii rodzinnych i osobistych jak @jazgdyni, którego nazwałem jazgarzem.
I ludzie mnie bardzo dobrze pamiętają ci uczciwi, prawi ale przede wszystkim tutejsi łotrzykowie i lodziarze na stołkach i urzędach, bo i trzech wojewodów okładałem lachą po ich gnatach publicznie.
Najlepiej pamiętają mnie  złodzieje i ci, co kręcili i kręcą lody, bo bardzo dobrze wiedzą by uważać na mnie i nie wchodzić mi w drogę schodząc mi z drogi, chodników, jak tylko mnie zobacz na gdańskich ulicach.
Pisałem i zamieszczałem informacje o aferach, które ujawniłem zamieszczając notki prasowe jak i udzielając wywiadów do tych szmatławców, lecz te flanelki niezbyt chętnie je publikowali, ni chyba, ze gdzieś w ogłoszeniach drobnych.
Pisała i pisze o tym i „nasza” prasa, lecz dość oględnie, bo wśród oskarżonych znalazł się biskup emeryt Gocłowski, jak uczyniła to ostatnio niezależna.pl, która po łebkach pisała o skazani byłego wojewody i redaktora naczelnego komunistycznego szmatławca, gdzie też się do tego przyczyniłem.
Z tym czerwonym wojewodą moje boje trwają nieustannie od 1988 roku, o czym można przeczytać w archiwach lokalnej prasy, gdzie moja wojna w wojewodą gdańskim wypłynęła dopiero po roku tj. w roku 1989 jesienią, którą opisał też dość pobieżnie i po łebkach Henryk Jezierskie z lokalnych dzienników.
Popędziłem czerwonego i wlazł na stołek rzekomo „nasz” Płażyński ze swoimi aferami z KLD, UD i republikańskich budyniowców (od Pawła Adamowicza, ówczesnego szefa) i tego co wysłał na nas nowe ZOMO podczas naszej okupacji budynku KW PZPR w Gdańsku w styczniu 1990 roku, który okazał się większa szują od czerwonego poprzednika, którego w końcu posunęliśmy.
O wszystkim pani wiedziała i czytała, a gdy czytała pani te pogróżki i groźby karalne, pomówienia, szkalowanie i insynuacje, to wolała pani zamilknąć.

***********
Załatwmy temu przemytnikowi ekstra klikalność, za którą ten łobuz popuszcza w gacie z obu otworów swoje odchody z kombinatu mięsno-warzywnego, tak jak raczy o takich turystach mawiać Stanisław Fudakowski z Sopotu.
Proszę rozreklamować komentarz @Oona z Nasze Blogi gdzie tylko się da, bo jest trafnym i celnym opisem cynicznego hipokryty, który siebie, pasożyta przemytnika ciężko pracującym przy kontrabandzie dla którego średnia płaca krajowa marynarzy była ochłapem na napiwki w portowych knajpach i burdelach, a praca i statek Polaków, który miał służyć dla pomnażania Polaków dobra i niezbędny dodatkiem do jego pasożytniczego biznesu.

Cytuję cały komentarz @Oone:

Oona - 11.01.2014 21:47
Szanowny Panie,
Zdaje sie ze ma pan wielka ochote zajac miejsce Seawolfa i wydaje sie panu iz panskie opowiesci sa barwne i ciekawe. Panski styl i opis zycia marynarskiego kojarzy mi sie z kims kto za “zaslugi” w glebi ladu zostal nagrodzony praca w polskiej flocie; wszystko to brzmi jak opowiesci prowincjusza probujacego nadąc swoje mocno nadwatlone ego. Jesli pan wogole plywal to zastanawia mnie na jakim stanowisku? Byl pan nawigatorem, mechanikiem, elektrykiem czy tez chlopakiem hotelowym? A moze przy okazji bycia ciesla okretowym pelnil pan glowne obowiazki w POP? Z panskiej notki “O sobie” trudno sie polapac co pan dokladnie robil na statku. Najwyrazniej mial pan niezle uklady skoro plywanie bylo tylko i wylacznie dodatkiem do szmuglowania i handlu.

Miesacami w domu to nie bylo rybakow a jak pan dobrze wie rybak to nie marynarz. Nieczesto sie zdarzalo by statki PZM’u czy tez PLO mialy bardzo dalekie rejsy trwajce miesiacami. Zas rejsy na statkch rybackich ze wzgledow oczywistych byly bardzo dlugie. Ale jak pisalam wyzej, “rybak to nie marynarz” jak to sie dawniej w Polsce mowilo.
Pisze pan “…zarobione 75$ marynarz inwestował w zakup 75 butelek wódki w Peweksie lub Baltonie. Sobie tylko znanym sposobem przewoził to przez bramy portowe na statek i tam w specjalnej kryjówce ukrywał…”. Doprawdy?! Przewozil przez brame i jako sie to udawalo?! Zapomnial pan dodac ze do takiego procederu byli dopuszeni “wybrani” czyli płotki wsrod calej masy dzieci resortowych. Bez układow z celnikami takie cos nigdy nie przechodzilo. Przyzwoitego marynarza na taki proceder nie było stac w obawie przed utrata pracy. Najczesciej kupowało sie kilkanasie butelek whiskey w kantynie u ochmistrza i sprzedawalo sie gdzie sie dało poza Polska. Popularną i calkowicie legalną procedura bylo tez kupownie Jhonny Walker’a w sklepie Baltony i natychmiastowe sprzedawanie w skupie obok.
Zas panskie stwierdzenie ze “…. za komuny, marynarz, czytaj przemytnik, całe swoje pracowite życie poświęcał przerzucaniu towarów przez granice, walce z socjalistycznym system ekonomii, organizowaniem zabezpieczaniem i pomnażaniem dochodu. Praca zawodowa była tylko koniecznym dodatkiem” i “za komuny życie marynarza to była ciężka przemytnicza praca” jest najzwyczajniej oczernianiem prawdzywych marynarzy i z zawodow przez nich wykonywanych.”

Źródło:
http://naszeblogi.pl/43454-przemytnicy-i-cinkciarze

Po ukazaniu się tego komentarza pasożyt przemytnik się ulotnił jak śmierdząca kamfora.
Pozdrawiam w kroku marszowym po wirtualnych ścieżkach.
Obibok na własny koszt.
PS
Polecam zobaczy jak się zachowują jego klakierzy na nowym NiE, którzy w ten sposób odsłonili swoje prawdziwe oblicze rzekomo prawych i uczciwych ludzi, że nie wspomnę o ich mniemaniu, iż są rzekomymi polskimi patriotami. GNÓJ i OBORNIK.
Onwk.

PPS
Zapewne nie przyszłoby Naszemu @TŁ nawet na myślał, że pod banerem dotyczącym  Jego imiennej inicjatywy dotyczącej nadania honorowego obywatelstwa dla Syrenki Warszawskiej będą wisiały notki takich pasożytów i turystów łonowych okutanych we „flanelki” ® by @Seawolf.

Onwk.
***********
O Gierku i rybnym przemyśle przetwórczym.

O Jaruzelskim i Balcerowiczu i bankructwie.

***********
A to zabawne, on jest jednym z tych wtajemniczonych, który ma dostęp do źródeł „nie dla wszystkich dostępnych…”
A później coś o koniach, bo zaprawdę nie jeden koń (luzak czy w zaprzęgu) z takich przechwałek i mniemań o sobie jakie ma ten jazgarz z Gdyni by się uśmiał.

Cytuję:
jazgdyni - 21.01.2014 11:04
Witam

Po to właśnie podałem linki do tak poważnych czasopism, jak Independent, czy US Today, żeby wykluczyć takie obawy i rozważania jak Pańskie.
Niestety, wątpliwości są nadal.
Choć powiem to dobitnie - myli się Pan.

Dogłębna analiza i znajomość źródeł, nie dla wszystkich dostępnych wskazuje precyzyjnie na fakty, które podałem za światową prasą.

Proszę uwierzyć. Nie ma sensu kopać się z koniem.
http://naszeblogi.pl/43674-rozwalanie-swiata

***************
Cytuję:
„a fe
to tak marynarze walczyli z komuną, wspierając wolny rynek przeciw umęczonej socjalistycznej ojczyźnie?
i to dla kasy, cóż to za pochwalanie cwaniactwa i okradania państwa, jeszcze i ciężka a niebezpieczna praca, tfu :D
nio i te szemrane związki gangów z ubecją, za to teraz wzorowe człowieki a sam autor nic nie zarobił ;)

napisałbyś, co teraz się szmugluje bo do dziś mozna odsprzedawać różne rzeczy, czy kupowane na własny uzytek czy typowo na handelek,o insze bezpieczniej nawet nie pytać :)
night rat


Cutuję:

@zadziwiony 09:09:13
A. Wódka była zawsze. Aaale... Wyborowa i żytnia wcale nei było latwo dostać. A tu wesele... I co postawić na stole? Tylko coś z Pewexu.

B. Dżinsy w Rosji -rok 1976. Zakup w Antwerpii 5$ sprzedaż w ZSRR 120 rubli (Leningrad). Za to w restauracji Sadko, dla innostrańców na ostatnim piętrze kolacja: świeży wędzony łosoś z kawiorem, bliny z kawiorem i śmietaną, zupa ucha, kurczak basturma, jesiotr, lody, deser, kawa. Do tego dwie butelki szampana i butelka wina. To za te dżinsy.
( dla porównania taka kolacja dzisiaj u pani Gessler 2000 zł)

Co kto uprzywilejowany przewoził, to nie wiem
czujne oko


To tak jak pisałem, że należał do elity, bo tak jak sam pisał, że do elity należeli ci, co pływali na europejskich trasach, czyli tym komentarzem moje domniemania potwierdził w całości.

Tatuś @jazgdyni, rzekomy „legendarny AK-owiec z „bandy” Łupaszki, który dwa razy w jednym życiu został podwójnym sierotą, raz w 1930 roku i drugi raz 20 września1939 roku”.
Ponadto trepi felczer i przewodniczący wojskowej komisji poborowej przy WKU LWP w Gdyni i „tytan pracy” zadbał o swojego synalka, tak by krzywda się synkowi się nie stała, prawda?

Przeczytałem też kolejne łgarstwa jak to, ze rzekomo @jazgdyni był delegatem w MKS reprezentujący ponad 10 tysięcy marynarzy, gdy tymczasem wcześniej pisał, że w pokoju bał się rozmawiać w ogóle o sierpniowych strajkach w 1980 roku, bo byli tam sami czerwoni.
No cóż począć skoro ktoś tworzy ad hoc swoje fałszywe historie pod potrzebę chwili zapominając o tym, co się wcześniej pisało na ten czy inny temat, bo łgarze mają to do siebie, że nie ogarniają już swoich mnogich i notorycznych kłamstw, bo ich łgarstwa stały się ich sposobem na życie.

Opowiadanie „lekkiego megalomana” przywianego powiewem wiatru od morza z GSR - Nr 01


Znaczy takie mydło z powidłami, bo takie co nieco dla każdego i na różne tematy – czyli polityczne i prześmiewcze moje „plotki”.
Pobudka w dniu 14 sierpień 1980 roku godz. 5 z minutami rano.
Codzienna poranne higiena w tym golenie, a czasem przygotowanie jakiegoś śniadania do pracy, o ile było z czego je zrobić w tamtym socjalistycznym „dobrobycie”.
Wyjście z domu i marsza na stację PKP w Pszczółkach wzdłuż torów kolejowych, które prowadziły w kierunku przeciwnym do Kościerzyny.
W pociągu podmiejskim jadącym z kierunku Tczewa czasem z Laskowic Pomorskich, Bydgoszczy czy Inowrocławia, bo dziś dokładnie już nie pamiętam, jakiej relacji był ten podmiejski pociąg - modrak.
W wagonach jak zwykle dość tłoczno o tej porze, lecz nie zauważyłem niczego nowego, co by burzyło zapamiętane w mojej pamięci codzienny widok codziennego pasażera na tej trasie.
Nie widziałem też nikogo, kto by kolportował ulotki, a tym bardziej Lecha Wałęsy, o którym się później dowiedziałem, że miał kolportować ulotki nawołujące do strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina.
Jak co dzień dojechałem do Dworca Głównego PKP w Gdańsku, na którym przesiadłem się do innego „Modraka” (ten z Tczewa nie zatrzymywał się na tej stacji), który zatrzymywał się na mojej stacji docelowej, jaką była Gdańsk-Politechnika.
W tym „Modraku” widać było porozkładane liczne ulotki, z których wziąłem komplet, o ile dobrze pamiętam dwie sztuki.
Podczas jazdy szczególną uwagę zwracałem na Stocznię Gdańską im. Lenina, lecz nic specjalnego nie zauważyłem ani na bramie nr 3 czy na/lub w budynkach przy ulicy Jana z Kolna, a dobrze widocznych z okien kolejki elektrycznej – trójmiejskiego modraka.
Była godzina 6:20 – 6:30, bo z całą pewnością nie później, bo pracę w GSR rozpoczynałem o godz. 7:00.
Po dojechaniu na stację Gdańsk-Politechnika pieszo przeszedłem do ulicy Okrąg, przy której był przystanek zakładowej komunikacji Gdańskiej Stoczni Remontowej w Gdańsku, skąd dojechałem do pętli autobusowej przy bramie i budynku dyrekcji GSR.
Jak, na co dzień w budynku dyrekcji odbiłem swoją kartę zegarową, a następnie udałem się na przystanek stoczniowego „tramwaju” (tramwajem był ciągnik, który ciągnął taką niskopodłogową przyczepę o stalowej i śliskiej podłodze), którym jak się jechało to należało się solidnie trzymać, bo nieźle w nim szarpało i kolebało, gdy jechał po kamiennym bruku?
Obok przystanku czekał na mnie, jak co dzień samochód dostawczy, którym udałem się na swój wydział.
Kierowcą był młody mężczyzna o imieniu Arek, ten sam, z którym następnego dnia udałem się do okolicznych sklepów sprzedających alkohol, a zlokalizowanych wokół gdańskich stoczni.
Megaloman o lekkim upośledzeniu pisał już o tym wiele razy, także i tu na Niepoprawnych, tak jak i o tym, że miałem niewątpliwą okazję gruntownie sprzątać mieszkanie po rodzinie Lecha Wałęsy na gdańskich Stogach przy ulicy Wrzosy 26.
W latach 1975 – 1979 z krótką przerwą na Gdańsk Siedlce i ul. Sowińskiego mieszkałem tam do jesieni 1979 roku, tak bliżej centrum dzielnicy Stogi. W tym bloku i tej samej klatce schodowej, co mieszkał Wałęsa i tuż obok w barakach komunalnych bywałem bardzo często, ale o tym, kto tam mieszkał i co opowiedziała tam mieszkająca osoba napiszę nieco dalej, bo usłyszana przeze mnie historia jak najbardziej będzie dotyczyła właśnie tego dnia, dnia 14 sierpnia 1980 roku.
Gdyby nie było samochodu przydzielanego dla naszego wydziału, to dalej do swojej pracy pojechałbym dalej właśnie tym stoczniowym „tramwajem”.
Wydział nasz był położony prawie na samym końcu półwyspu stoczniowego nabrzeża dwustronnie uzbrojonego w dźwigi stoczniowego w tym przy kanale Kaszubskim, tym, przy którym już następnego dnia została uszkodzona duża łódź motorowa, która chciała zacumować na granicy terenu GSR ze Stocznią Gdańską im. Lenina.
Jako „lekki megaloman” pisałem już o tym wydarzeniu nie tylko tu na Niepoprawnych, bo tamto wydarzenie, o którym zameldowali mnie stoczniowcy ze służby porządkowej, które wcześniej zbagatelizowałem dziś kojarzę z tym, że mógł być to transport specjalistów pod szyldem TW „Coś tam Coś tam” z Nowego Portu lub Westerplatte – terenu wojskowej jednostki Marynarki Wojennej.
Po przybyciu na wydział, przywitałem się z cała załogą, a następnie udałem się na pierwsze piętro do swojego biura, gdzie nastąpił typowy rytuał biurowy, kawa i przygotowanie do wykonywania swoich obowiązków zawodowych w tym przygotowania wymaganych dokumentów uprawniających do zamawiania, zakupu i odbioru towarów od dostawców.
Następnie wyjechaliśmy ze GSR przez most pontonowy w ciągu ulicy Na Ostrów w kierunku Zielonego Trójkąta, a później Zieloną Drogą na Przymorze do OSP „Jedność Robotnicza” (pojawi się ta Spółdzielnie w moim wspomnieniu z dnia 14 grudnia 1981 roku, bo dała dla mnie alibi jak i przykrywkę przy dostawie pieczywa – chleba i żywności do GSR dla strajkującej załogi naszej Stoczni remontowej), a następnie do Gdyni do Morskiej Centrali Zaopatrzenia oraz do SUPONu w Gdyni, a stamtąd bezpośrednio obwodnicą trójmiejską pojechaliśmy do SUPONu w Straszynie.
Wracaliśmy do stoczni po godzinie 14 od strony Dworca Głównego PKP ulicą Wały Piastowskie mijając plac z pętlą tramwajową i bramę Nr 2 Stoczni Gdańskiej, która była wówczas zasłonięta kioskami, budynkami, drzewami i krzewami, tak, że nie zauważyłem by było coś z goła innego niż zwykle.
Gdy wjechaliśmy w ulicę Jana z Kolna to już od wysokości dworca autobusów komunikacji miejskiej zobaczyłem pierwszych stoczniowców z opaskami stojących na ogrodzeniach, dachach i w oknach stoczniowych budynków.
Przy bramie nr 3 na wysokości przystanku kolejki Gdańsk-Stocznia zobaczyłem, że poza strażą przemysłową stoją na bramie stoczniowcy z opaskami na rękawach ubrań drelichowych.
Taką informację przekazałem napotkanym po drodze kolegom z byłych moich wydziałów, których spotkałem idących z pracy na przystanek autobusowy.
Zatrzymałem się na kilku wydziałach, na których pracowali moi koledzy z pierwszego w moim życiu strajku, jaki się odbył przy moim udziale i współorganizacji w GSR w dniu 25 czerwca 1976 roku na polskim masowcu, MS Manifest Lipcowy, który był wówczas remontowany na doku pływającym Wydziału Remontu Masowców Z-2 Gdańskiej Stoczni Remontowej.
Prawdą jest to, co napisał Lech Zborowski o tym, że w czasie strajków była jedna podstawowa zasada, to taka, że nie było wśród nas indywidualnych przywódców, także wówczas w czasie strajku na MS Manifest Lipcowy, który sam nazywam dzikim strajkiem bez jasno skrystalizowanego przywództwa.
Podobnie było w sierpniu 1980 roku, lecz tu już od pierwszych godzin strajku rozpoczętego w dniu 15 sierpnia 1980 roku na przywódcę wybijał się od samego początku w naszej Gdańskiej Stoczni Remontowej w pierwszej kolejności Henryk Matysiak, a później Andrzej Machaliński.
Ten drugi był jak mówili niektórzy nie tylko działaczem Solidarności i stąd miał być może większą odwagę by przewodzić komitetowi strajkowemu, bo miał za sobą zbrojne ramię przewodniej partii.
Piszę o tym informacyjnie lecz nie potwierdzam tego faktu o Andrzeju Machalińskim, a więc proszę tego nie powielać jako fakt oczywisty, bo ja nie daję takiego świadectwa.
Chociaż sam Andrzej Machaliński i jego kompani z Tymczasowej Komisji Założycielskiej, którzy podjęli się na zawodowe wykonywania obowiązków przy tworzeniu Związku „Solidarność” w GSR skończył w oczach Załogi Naszej Stoczni remontowej jak i samej historii kiepsko i w hańbie już w grudniu 1980 roku.
Jeden z nich wówczas ocalał, lecz dziś mam, co do tej osoby podejrzenie o to, że w ośrodku internowania w Strzebielinku poszedł na współpracę z bezpieką, jak uczyniło to około 50 % tamtejszych pensjonariuszy.
To tam było największe branie według mojej wiedzy u esbeckich wędkarzy i rybaków, bo tam był prawdziwy zaciąg siecią o drobnych oczkach solidarnościowego narybku z zarządu regionu jak i komisji zakładowych województwa gdańskiego.
Koledzy słuchali mnie z niedowierzaniem i wszyscy zgodnie mówili, że trzeba zaczekać i zobaczyć, o co chodzi w Stoczni Gdańskiej i co się z tego urodzi oraz i to, że jak oni wytrwają przez noc, to może i nasza stocznia stanie jutro, tj. 15.08.1980 roku.
Zajechaliśmy jeszcze po drodze do stoczniowej ekspedycji gdzie chciałem uzyskać pomoc do rozładunku przywiezionego przeze mnie towaru, który znajdował się na pace naszego dostawczego samochodu.
Pomocy nie uzyskałem i dlatego pojechaliśmy na wydział, by zdążyć rozładować towar osobiście przed zamknięciem i zaplombowaniem magazynu wydziałowego.
Rozładunek przeciągnął się, bo musiałem wpierw przekazać licznie zgromadzonym pracownikom swoje spostrzeżenia z Gdańska i Stoczni Gdańskiej im. Lenina.
Wszyscy pomogli też w rozładunku towaru stając gęsiego od samochodu do magazynu, do którego jak po sznurku trafił cały przywieziony towar.
Była to taka nasz wydziałowa solidarność, która u nas na wydziale funkcjonowała od zawsze, nawet po powstaniu solidarności przez duże „S”, ta mała ludzka solidarność nadal była na naszym wydziale kontynuowana i pielęgnowana przez wszystkich bez wyjątku od kierownika wydziału do sprzątaczki.
Z pracy do domu wracałem inaczej niż zwykle, bo zamiast kolejką pojechałem kibitkami – znaczy tramwajami – takimi, które maiły dwoje odsuwanych do wnętrza pojedynczych drzwi, a sam skład tramwajowy składał się z dwóch wagonów.
Wysiadłem na pętli przy bramie Nr 2 tj. dziś na Placu Solidarności przy pomniku Poległych Stoczniowców w grudniu 1970 roku, skąd udałem się pod portiernię i bramę stoczniową.
Zarówno sami stoczniowcy stojący przy bramie jak i straż przemysłowa nie chciała mnie wpuścić do środka i tak po prawdzie nic ciekawego nie powiedzieli poza tymi kilkoma swoimi żądaniami jak podwyżka płac i przywrócenie Anny Walentynowicz do pracy.
Żałowałem, że nie poszedłem pieszo z naszej stoczni przez historyczną już bramę opisaną w książce przez Sławomira Centkiewicza, którą zaspawaliśmy w dniu 16 sierpnia 1980 roku po tym jak TW Bolek zakończył strajk w Stoczni Gdańskiej im. Lenina.
W związku z tym, że strajk w SG dotyczył właściwie tylko ich wewnętrznych problemów i po około godzinie udałem się na Dworzec Główny PKP w Gdańsku skąd pojechałem do domy w Pszczółkach.
W domu przyszłego budowniczego pomnika gdańskiego poświęconego Poległym Stoczniowcom w grudniu 1970 roku zebrało się kilku znajomych mężczyzn i kobiet, którzy zażarcie rozmawiali o polityce i trapiących ich osobiście różnych sprawach bytowo-społecznych.
Nikt z obecnych zapewne nie przypuszczał, że strajk stoczniowców w Stoczni Gdańskiej im. Lenina nabierze takiego rozpędu, że ogarnie cały PRL, a informacja o nim rozleje się na cały boży i komuszy świat, który zatrząsł się i przeraził w swoich podstawach, bo w ichniej POlszy wymknął im się spod kontroli.
Chcieli wywołać małe bum i parę przetasowań na samej górze władzy PRL, a wyszła tak wielka zawierucha.
Dzień 14 sierpnia 1980 roku nie zwiastowała takich zmian i idąc spać nie spodziewałem się, iż i ja sam odegram taką, a nie inną w nim swoją pierwszą tak ważną życiową rolę.
A teraz obiecane wcześniej wspomnienie (tu już powtórzone, bo znalazły się w nieplanowanej wcześniej osobnej notce o mieszkaniu przy ul. Wrzosy 26), które usłyszałem od śp. Eryki L., sąsiadki Wałęsów z gdańskich Stogów przy Wrzosach 26, z tej samej klatki schodowej, lecz z piętra wyżej.
Sąsiadka ta, gdy oni tam mieszkali do września 1980 roku pomagała i służyła pomocą w prowadzeniu domu i sprawowaniu opieki nad czeredą dzieciaków Wałęsów w tym m.in. i samej Danucie Wałęsy.
W tym mieszkaniu mieszkałem dwa i pół miesiąca na dziko, a przez 20 godzin nawet legalnie (nawet mój syn będąc w łonie mojej żony tam sobie razem z nami pomieszkiwał - urodził się po planowanym strajku generalnym na marzec 1981 roku), a mimo to zostaliśmy eksmitowani po wyrażeniu zgody przez wojewodę gdańskiego Jerzego Kołodziejskiego w listopadzie 1980 roku – cieszyliśmy się z decyzji wojewody gdańskiego tylko 20 godzin, o tak to leciała ta moja kolejna megalomania.
Klucze do mieszkania dała sama Danuta Wałęsa, która przekazała je matce naszej kumy – chrzestnej mojego syna - tak tego samego z demonstracji i zamachu – jedynego, bo drugiego zdążyłem pochować po nieobecność jego matki i mojej żony w czerwcu 1979 roku.
Było to po eksmisji na bruk z zajętego przez nas na dziko mieszkania przy Al. Wojska Polskiego w Gdańsku, które moja żona będąc w ciąży z pierwszym naszym synem bardzo to przeżyła, gdy zobaczyła nasz cały dorobek stojący w deszczu przed klatką schodową mieszkania, z którego jeszcze rano wyszliśmy do pracy.
Jak widać nie pomógł dla mnie układ, do którego według jednego z komentatorów pod moją notką o mieszkaniu dla mnie przypisał, bo o grabarzach mojego syna ten wątpiący użytkownik Niepoprawnych nie wiedział, bo i skąd miałby o tym wiedzieć, jemu wystarczy wątpić w każde słowo innych, bo widocznie sam ma tą swoją zaletę tak łgania jak i wątpienia nawet w oczywistą prawdę.
Byłem z układu, bo już jako 13 letni chłopak uczący się w szkole podstawowej musiałem pracować przy rozładunku wagonów kolejowych na stacji przeładunkowej PKP, bu pomóc mojej mamie wiązać koniec z końcem w latach 60. XX wieku i by mogła nam trójce dzieci coś ugotować chociaż raz dziennie.
Tak byłem z układu, który poznał jako dziecko to czego nie każdy dorosły może zaznać przez całe swoje życie.
Tak Tomaszkowie, ja jestem z układu, który został pozbawiony przez komunistycznych złodziei i ich paserów mienia wypracowanego przez wiele pokoleń moich antenatów  pogrzebanych gdzieś na dzikiej i wrogiej nam Polakom od wieków ziemi, na której zamordowano Nasze Polaków Elity, na której być może bieleją gdzieś mojej  rodziny kości, ze strony mojej śp. Babci, porozrzucane przez te bolszewickie odczłowieczone kanalie z mongolskich stepów.
Tak jestem z układu mordowanych, represjonowanych i torturowanych, a nawet sam posiadam status tak pokrzywdzonego jak i ofiary zbrodni komunistycznych na Narodzie Polskim.
Wasze Bolki, Borsuki, Borowczaki, Krzywenosy czy Prostonose tramwajarki takiego statusu nie posiadają, no chyba, że posiadają wyłudzony i wyżebrany pokrętnie statusu pokrzywdzonego jak TW Bolek, o który ja w ogóle nie zabiegałem, a nawet nie wiedziałem, że takowe statusy w IPN posiadałem już w roku 2007 i to nadane dla mnie nie z mojej osobistej inicjatywy.
W związku z tym, że wystąpiłem jedynie z ciekawości z zapytanie o sprawę, w której brałem udział, a sprawę odwieszono by ją tylko uzupełnić o moje zeznania w sprawie, bo postanowienie o nadanym statusie pokrzywdzonego już wówczas posiadałem.
Doszedł status ofiary zbrodni na Narodzie Polskim, którego wcześniej dla mnie nie przyznano, bo nie wiedziano, czy tak jak i inni też byłem katowany i torturowany jak inni.
W sprawie swoich przeżyć z katowaniem i torturowaniem po raz pierwszy zeznałem do protokołu przesłuchania w sprawie dopiero na początku 2011 roku, po czym otrzymałem postanowienie, dziś prawomocnie o moim statusie w sprawie z 1982 roku.
Otóż matka naszej kumy, śp. Eryka L. mieszkała piętro wyżej w tej samej klatce schodowej, co mieszkali Wałęsowie, która pomagała Danucie Wałęsie prowadzić dom jak i czasem sprawować opiekę nad liczną ich dzieci czeredą.
Nie jedno widziała i o nie jednym dla mnie opowiadała, tak jak i o tym, że były według niej na pokaz rozrywane przed blokiem wieńce z kwiatów, które LW miał rzekomo zamiar złożyć pod bramą stoczniową Nr 2, jak i to, że w dniu 14.08.1980 roku przyjechało po LW trzech tajniaków, którzy zaparkowali nieoznakowany samochód na podwórzu przed blokiem koło zabudowanego śmietnika na długo przed godz. 6 rano.
O tym, że nie musieli się dobijać, i o tym, że LW nie był skuty i nie był prowadzony siłą do samochodu, lecz wyglądało to tak jakby na nich on już czekał i był przygotowany na ich wizytę, bo od ich zapukania, wejścia i wyjścia nie minęło więcej jak 5 minut, gdy już szli już śpiesznie do samochodu, a następnie odjechali ulicą Zalesie i Wrzosy w kierunku do ulicy Stryjewskiego.
Jak się później okazało, to LW ps. Bolej gdzieś się zapodział na kilka godzin.
Jedni uważali, że zawieruszył się na 6 godzin, a jeszcze inni, że trwało to znacznie dłużej.
Chociaż tak na zdrowy i logicznie myślący rozum, to nigdzie się on nie zawieruszył ani nie zapodział, bo skoro miał rzekomo rozdawać ulotki ze swoją wirtualną grupą ze Stogów (mieszkałem tam), to nie mógł być wyznaczonym przez nawet samego Borsuka na przywódcę i współorganizatora strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina.
Tak więc logicznie swoje argumenty wyłuszczył Lech Zborowski, co do tolerowanie tego intruza na terenie zakładu zamkniętego jakim były gdańskie stocznie przez dyrektora naczelnego Stoczni Gdańskiej im. Lenina Gniecha.
Sam pełniąc już w dniu następnym (15.08.1980 r.) w imieniu komitetu strajkowego obowiązki w stoczniowej służbie porządkowej GSR kazałbym osobę postronną po prostu wyrzucić z terenu stoczni, bo straż podatkowa nie dopuszczała na nasz teren także tych intruzów, którzy próbowali dotrzeć do nas drogą wodną, m.in. kutrem, który został prze patrolującą straż porządkową uszkodzony, bo załoga nie posłuchała poleceń o odpłynięciu od nabrzeża przy Kanale Kaszubskim.
Pisałem wcześniej o tym zajściu z kutrem i jego odholowaniem w kierunku Nowego Portu i Westerplatte w pierwszych dniach strajku w sierpniu 1980 roku w naszej Gdańskiej Stoczni Remontowej.
Chyba, że do tej roli wyznaczyli Bolka ci, którzy kazali tym co to po jego rano przyjechali na gdańskie Stogi do jego mieszkania przy ulicy Wrzosy 26 klatka C, ale to to już inna para kaloszy, prawda?
Wówczas zgoda – był on namaszczony po raz kolejny na przewodzenie strajkowi i nim kierowaniem, będąc na smyczy oficerów prowadzących ulokowanych przy ulicy Okopowej w Gdańsku.
W każdym bądź razie zagubił się i nie pojawił na rozpoczęciu strajku w SG im. Lenina, co jest niepodważalnym faktem, a więc nie mógł rozpocząć strajku, prawda?
Tak jak i nie kolportował ulotek na trasie Tczew-Gdańsk, a to to nawet ja stwierdziłem, że nie było kolportażu żadnych ulotek w dniu 14.08.1980 roku na tej trasie, bo sam mieszkałem wówczas w wynajętym mieszkaniu na pierwszym piętrze w domku Stanisława G. (brygadzisty brygady z Mostostalu Gdańskiego, która budowała pomnik Poległych Stoczniowców w Gdański, w tym i mój brat, który budował ten pomnik).
Sprawa z nie przeprowadzeniem akcji ulotkowej w pociągach w końcu się rypła i TW Bolek nie wytłumaczył się do dziś, dlaczego z jej nie przeprowadził, tak jak było to rzekomo zaplanowane przez kolejny „mózg” strajkowy, którzy zawieruszył się na dwie doby, a rzekomo organizował i kierował strajkiem według słów odmóżdżonej, wajchowej tramwajarki od rzekomo poronionej ciąży, bo papierów na to jej rzekome poronienie nie widział chyba nikt, bo się nimi jak dotychczas nie pochwaliła nikomu.
Czekamy, prawda, że byłoby na miejscu udowodnić ten fakt, dotychczas jedynie medialny, a może jest to zwyczajnych jej konfabulacji i granie na uczuciach kobiecych, tak jak i o jej rzekomych prześladowaniu i jej brutalnym pobiciu przez kolegów jej narzeczonego z SB i ZOMO za to, że ona „kumplowała” się z ich kolegą milicjantem na i po służbie.
Resortowi koledzy przyszłego męża pobili resortową kochankę i przyszłą żonę resortowego kolegi milicjanta, ciekawe - prawda?
Potrafiła drzeć japę w 30 rocznicę powstania Solidarności w Gdyni, gdzie ją po raz kolejny poronna żółć zalała, a więc niech sama udowodni to, co sama opowiada już z górą 30 lat o swoim rzekomym poronieniu.
Chciała by Jarosław Kaczyński coś udowadniał więc czas by i ona stanęła z kwitami i je nam pokazała, a nie tylko żądała od wielbłądów kwitów na jeden czy też dwa garby, prawda?
Tak jak mózg Bolek, tak mózg Borsuk, tak bezmózga tramwajarka nie wywołali i to akurat nie oni kierowali strajkiem, bo strajk z nimi czy bez i tak by trwał dzięki przywódcom i członkom komitetów strajkowych w poszczególnych zakładach, którzy musieli sami sobie dawać radę, bo nie mieli żadnej pomocy ze strony zajętych samymi sobą członkami w MKS.
I jeszcze jedno, to nie Borsuk chciał wyrzucać czerwone czy różowe pająki ze stoczni, lecz stoczniowcy i tam zgromadzeni delegaci strajkujących zakładów chcieli wyrzucić samego Borsuka, KORowców, Ruchu Młodo Polaków czy ROPCiOwych, którzy po wybuchu i rozprzestrzenianiu się strajków na wybrzeżu gdańskim z przerażeniem i z własnej inicjatywy meldowali się na komendzie miejskiej/wojewódzkiej MO w Gdańsku MP zapewniając, że to nie oni wywołali te cholerne strajki.
Nie piszę tu o działaczach WZZW, którzy jako jedyni według mojej oceny subiektywnej tak wówczas jak i dziś, tak po prawdzie i naprawdę rzeczowo i ciężką swoją pracą podczas strajku sierpniowego zapracowali na Nasze Polaków największe uznanie.
Tym bardziej, że ja sam osobiście uważam Andrzeja Gwiazdę za mózg strajku, a na to posiadam dowody w postaci oryginalnych nagrań na taśmach magnetofonowych nagranych na magnetofonie Grunding ZK-120 wszystkiego tego, co było dostępne przez nasz stoczniowy radiowęzeł Gdańskiej Stoczni Remontowej, który miał bezpośrednią łączność z salą BHP w Stoczni Gdańskiej im. Lenina.
Gdyby nie Andrzej Gwiazda, to inni niewymowni w tym te rzekome dwa mózgi Bolek i Borsku jak i ten wór pozbawiony mózgu nie potrafiliby sklecić choćby jednego prostego i zrozumiałego dla stoczniowców zdana lub przez ludzi zgromadzonych pod brama Nr 2 Stoczni Gdańskiej im. Lenina.
Nie słuchałem tego tylko i wyłącznie na gorąco, lecz odsłuchałem tych nagrań już po sierpniu w spokoju, bo wówczas miałem w tamtym czasie inne bardzo ważne zajęcia, których wykonanie powierzyli dla mnie członkowie komitetu strajkowego, jak porządek i bezpieczeństwo na terenie naszej stoczni i przeprawy na moście pontonowym w ciągu ulicy Na Ostrów, na których non stop i bez zakłóceń trwał ruch samochodów przywożących zborze do elewatorów PZZ zlokalizowanych na wyspie Ostrów.
Lecz o tym napiszę więcej w innej notce „lekkiego” a może i ciężkiego megalomana, bo teraz wrócę do kogoś, kto rzekomo udał się na komendę milicji by spowiadać się i zarzekać, ze to nie jego środowisko wywołało w Gdańsku strajki.
Tak, więc.
Prawdopodobnie to Aleksander Hall meldował się na komendzie milicji, tak ten, co z tym gnojem Tadeuszem „Omdlałym”, tym, co pisał do komunistycznych zbrodniarzy listy z prośbą o kary śmierci dla polskich duchownych KK, i ten sam, który w styczniu 1990 r. wysyłał na okupujących budynek KW PZPR w Gdańsku w obronie niszczonych tam akt komunistycznych swoje nowe ZOMO (oddziały prewencji MO) - czy pan to czyta panie Hall, co ja napisałem tu nieco wyżej?
Niech ten pan złoży dziś dla Polaków raport z tej swojej rzekomo wizyty na komendzie miejskiej/wojewódzkiej MO w Gdańsku, czy było to przy ulicy Karola Świerczewskiego czy przy ulicy Okopowej?
Bo relacje innych w tym temacie są bardzo sprzeczne i nie za bardzo wiarygodne niczym skakanie TW Bolka przez coś tam coś tam.
Podobnie jak mnie potrafi wskazać ani Bolek ani jego Danusia adresu swojej szczęśliwej gdańskiej kolektury od tych licznych wygranych fantów i kasy.
Oczekiwałbym do tego pana z dwiema literami  LL w nazwisku o szczegółowe wyjaśnienie tego historycznego zagadnienia, bo warto byłoby poznać prawdę, bo to ona jest w tym wszystkim najważniejsza, prawda panie dwa LL?
Nie pytam pana o tematy tzw. wrażliwe i pana pożycie partnerskie, bo chyba nie małżeńskie w pełnym słowa tego znaczenia, prawda, że o to to pana nie śmiem nawet dziś pytać?
A tak na marginesie to nawet nie wiem czy te ślinienie się takiego jak pan „menszczyzna” podczas rozmowy z innym mężczyzną, to jest objaw dziecięcych powikłań POsmoczkowych czy wywodzi się to z ssąco-wegetatywnych czasów dorosłych „menszczyzna”, co?
„Trochę” namieszałem mydło i powidło, lecz tak już jest jak jedno czółenko zazębia się o drugie czółenko innego wrzeciona.
Jest to wynikiem bardzo dużej i obszernej wiedzy osobistej o wydarzeniach z lat minionych jak i niedawnych, które wzbudzały i wzbudzają do dziś bardzo dużo emocji jak i mnożą wiele pytań, na które nie ma prostych odpowiedzi szczególnie po tym jak zostało to wszystko celowo poplątana i zakłamane.
W moim przypadku jest to wiedza szczegółowa, którą mam przede wszystkim z tyłu głowy, z której piszę a to tu a to tam, co niektórzy odczytaliby, jako ciężką, a lekką megalomanię czy konfabulację.
Cóż w tym dziwnego, ze megalomanią dla jednych jest to, że nie podałem np. swojej dłoni na przywitanie Mirosławie vel. Sławomirowi Nowak, to jak zostałyby nazwane moje inne tragiczne w skutkach historie i opowiadania jak choćby uprowadzenie w 1986 roku syna, okaleczenie syna w 2001 roku czy otrucie mojego brata w 2012 roku, że pominę własną osobę i własne życiowe i zawodowe porażki wynikłe z mojej działalności politycznej, zawodowej, społecznej w tym związkowej?
Moje osobiste porażki w dziedzinie ratowania polskiego przemysłu i polskich przedsiębiorstw oraz idei pracowniczej prywatyzacji, którą organizowałem na Pomorzu wespół z śp. Markiem Krankowskim, Bogusławem Kaczmarkiem czy by w końcu nie pominąć i Warszawiaka, Ryszardem Bugajem.
Oraz ciężkiej porażek z mafią trójmiejską grabiącą mienie wspólne Polaków, którzy mieli czelność oskarżać mnie w pismach procesowych od dnia 14.02.1992 roku o przyczynienie się do śmierci jednego z trójmiejskich złodziei, których bronili tak komuniści jak i nowe elity związkowe Bolkowo-borsuczej, a przede wszystkim kiszczakowskiej Solidarności.
Gdybym poleciał detalami, co i jak? Gdzie, z kim i kiedy? 
To po raz kolejny zostałbym nazwany „niereformowalnym oszołomem”, tak jak byłem nazwany onegdaj przez tutejsza 3miejską mafię, która mordowała mnie przy rechocie zidiociałej okradanej przez komuszy układ gawiedzi tak z mienia jak i z własnej godności, bo oni nie bronili ostatnich sprawiedliwych i uczciwych ludzi, którzy mieli odwagę z narażeniem zdrowia i życia tak własnego jak i swojej rodziny oraz bliskich przeciwstawić się nowej pokomunistycznej elicie III RP, nad którą oszalała i fanatyczna zidiociała masa idiotów trzymała swoje ochronne parasole rechocząc z wielką ochotą na widok niszczonych prawych ludzi.
Wyprowadzenie w biały dzień na manowce wybierali zamiast roztropności wesołe igrzyska z prawdziwymi ofiarami i ich bezbronnymi rodzinami, które niszczył nowopowstały mafijny układ z świętej Magdalenki, co to do dziś wznosi modły do swojego okrągłego i bezbożnego cielca - ołtarzyka.
Ilu takich ludzi było w całej III RP od 1989 roku do dziś, no ilu ich było, że pozwolę o to spytać, jako lekki megaloman z ciężką nieuleczalnym syndromem odwiecznego oszołoma, no ilu?
Czy ich wszystkich znamy i czy możesz wymienić ich wszystkich z imienia i nazwiska?
Zacznijmy wymieniać choćby od nr pierwszego, jakim jest dla mnie i innych sam Andrzeja Gwiazdy …….(tu wstaw swój typ niezłomnego, który nie zwątpił i nie zdradził idei Pierwszej Solidarności).
Siebie w tej wyliczance wątpiący winni pomiń, bo wątpiący, jak mawiał sam błogosławiony śp. JP II to pewny nasz zdrajca w godzinie prawdy.
By Obibok na własny koszt

PS
Ten mój tekst jest prawie oryginalnym moim mailem skierowanym do Lecha Zborowskiego w 2013 roku, który nie został wcześniej upubliczniony na byłych Niepoprawni.pl, bo dziś ten mój tekst napisany pod kątem byłych Niepoprawnych tam by się już nie miał prawa pojawić ze względów na tamtejszych użytkowników, którymi po prostu gardzę.

Cdn.
Oto jego zwiastun:
„Opowiadanie „lekkiego megalomana” Nr 02
Pobudka w dniu 15 sierpień 1980 roku godz. 5 z minutami rano.
Codzienna poranne higiena w tym golenie, a czasem przygotowanie jakiegoś śniadania do pracy.
Wyjście z domu i marsza na stację PKP w Pszczółkach wzdłuż torów kolejowych, które prowadziły w kierunku przeciwnym do Kościerzyny.
W pociągu podmiejskim jadącym z kierunku Tczewa czasem z Laskowic Pomorskich, Bydgoszczy czy Inowrocławia, bo dziś dokładnie już nie pamiętam, jakiej relacji był ten podmiejski pociąg - modrak.
W wagonach jak zwykle dość tłoczno o tej porze, lecz nie zauważyłem niczego nowego, co by burzyło zapamiętane w mojej pamięci codzienny widok codziennego pasażera na tej trasie.”
Itd. itd.
Ciąg dalszy być może nastąpi wkrótce albo i nigdy.