Po tym jak
w lutym Wiktor Janukowycz zbiegł z kraju, na wschodzie i południu
Ukrainy głośno formułowano żądania szerokiej autonomii, a w skrajnym
wariancie – niepodległości. Nieoznakowane siły „samoobrony Krymu”, a
faktycznie oddziały Federacji Rosyjskiej oderwały półwysep od Ukrainy.
Dziś podobny scenariusz z umiarkowanym powodzeniem realizowany jest we
wschodnich obłastiach. Donieck, Charków, Ługaństw, Mikołajów – tam
separatyści zajmują budynki władz lokalnych i delegatur służb
specjalnych. Liderzy są z importu, o czym świadczy ich słaba znajomość
topografii miast. W Charkowie zamiast budynku miejskich władz zajęto np.
teatr.
W teorii
wojny-chaosu Messnera kluczowe jest doprowadzenie do sytuacji, w której
trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie: czy to już wojna? Dla
Rosjan na Ukrainie taka sytuacja jest wygodna – obniża temperaturę
międzynarodowej krytyki. Jawna inwazja wiązałaby się ze znacznie
wyższymi kosztami. Przynajmniej na kilka miesięcy Władimir Putin
musiałby się liczyć z izolacją. W grę wchodzą również znacznie
dotkliwsze niż obecnie sankcje. Wojna prowadzona jest punktowo:
w ratuszu miejskim, budynkach administracji obwodowej, na centralnych
placach wschodnioukraińskich miast.
Nie
ma żadnych dowodów, że rosyjska wiosna na wschodzie i południu Ukrainy
jest finansowana z Rosji. Według szefa MSW Arsena Awakowa ślady prowadzą
wprost do prezydenta Władimira Putina. Faktem jest jednak pomoc
organizacyjna. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy zatrzymała w ostatnich
kilku tygodniach więcej rosyjskich szpiegów i dywersantów niż podczas
22,5 roku istnienia niepodległej Ukrainy.
Z kolei na
antenie radia Russkaja Służba Nowostiej pojawiła się rozmowa z dowódcą
oddziału, który zajął administrację obwodową w Doniecku. Na pytanie
dziennikarki, czy jest Ukraińcem, odparł: – Nie, przyjechałem z Tuły,
żeby pomóc bratniemu narodowi.
Propaganda
jest uzupełniana przez akcje dyplomatyczne. Celem Kremla jest
przekonanie świata, że nowe władze Ukrainy są nielegalne, a jedynym
wyjściem dla kraju jest spełnienie żądań Moskwy: federalizacja kraju
i uczynienia z rosyjskiego drugiego języka urzędowego. Tej tezie
towarzyszy sugestia, że majowe wybory mogą zostać przez Moskwę uznane za
nielegalne. Takie jest naczelne przesłanie w kontaktach Kremla
z przedstawicielami USA i Europy.
========================================================================
Tak to m.in. wygląda w praktyce gdzie usłużni idioci z wszystkich stron wykonują nieświadomie zadana wyznaczone przez Putina i jego bandytów.
Mija termin kolejnego ultimatum kijowskich władz wobec prorosyjskich
separatystów na Ukrainie. Pełniący obowiązki prezydenta Ukrainy
Ołeksandr Turczynow zapowiadał wcześniej, że ci, którzy złożą broń, nie zostaną ukarani.
Okupacja budynków władz w kilku miastach na wschodzie kraju trwa. M.in. w
Doniecku prorosyjskie bojówki już od tygodnia zajmują tamtejszą siedzibę administracji obwodowej. Również w
Słowiańsku, gdzie w walkach z uzbrojonymi bojówkami są już ofiary śmiertelne, separatyści wciąż zajmują komisariat milicji.
Prorosyjskie oddziały kontrolują m.in budynek lokalnych władz w Mariupolu.
Niezależnie
od tego na wschodzie Ukrainy trwa operacja antyterrorystyczna z
udziałem wojska. Ma zapobiec rozruchom i przejmowaniu państwowych
instytucji.
W nocnym wywiadzie dla jednego z ukraińskich portali sekretarz Narodowej Rady Bezpieczeństwa
Andriej Parubyj zapewniał, że akcja jest skierowana wyłącznie przeciw inicjatorom zamieszek, nasyłanym przez rząd rosyjski.
"Dla
nich obywatele Ukrainy są tylko mięsem armatnim. W czasie, gdy wszyscy
powinniśmy się jednoczyć rozumiemy doskonale, że ci ludzie są nam obcy,
bo sieją zamęt" - mówił w wywiadzie.
Podkreślał, że władza, którą reprezentuje, zrobi wszystko, by temu zapobiec.
Andriej Parubyj potwierdził,
że na terytorium jego kraju zatrzymano oficerów rosyjskiej Służby
Bezpieczeństwa, organizujących antyukraińskie zamieszki. O ich
narodowości i pełnionych funkcjach świadczą zarówno zeznania, jak i
znalezione przy nich dokumenty. Sekretarz Ukraińskiej Rady
Bezpieczeństwa twierdzi, że sam był świadkiem aresztowania takich ludzi.
Może więc powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że na terytorium
Ukrainy działają zarówno oficerowie FSB, jak GRU.
Ławrow ostrzega
Użycie przez Ukrainę siły przeciwko separatystom, doprowadzi do kryzysu - mówi minister spraw zagranicznych Rosji
Siergiej Ławrow.
To reakcja Moskwy na zapowiedź rządu w Kijowie, który ma wysłać siły
antyterrorystyczne przeciwko prorosyjskim działaczom we wschodniej
Ukrainie.
Siergiej Ławrow mówił podczas
konferencji prasowej, że separatyści chcą dialogu. "Ci, którzy dążą do
użycia armii, poniosą konsekwencje" - groził szef rosyjskiego MSZ.
Zażądał też wyjaśnień w sprawie doniesień, że do Kijowa przybył szef
CIA.
Siergiej Ławrow dodał, że "siły, które zachęcają
Kijów
do użycia siły przeciwko demonstrantom muszę ponieść pełną
odpowiedzialność za te działania". Oskarżył Zachód o dwulicowość, czego
przejawem ma być bezkrytyczne przyjmowanie poczynań rządu w Kijowa.
Powtórzył, że Moskwa nie ingeruje w sprawy wewnętrzne Ukrainy i że nie
ma tam rosyjskich agentów.
Kraj znajduje się na progu wojny domowej
Ukraina znajduje się na progu
wojny domowej. Z takim oświadczeniem wystąpił wczoraj w Rostowie nad Donem obalony
prezydent Wiktor Janukowycz. Wezwał on żołnierzy i milicjantów, aby wypowiedzieli posłuszeństwo "samozwańczym" władzom w Kijowie.
Wiktor
Janukowycz przekonywał, że za kryzys na Ukrainie odpowiedzialni są
nacjonaliści, samozwańcze władze i ich zagraniczni sponsorzy. -„Dziś
przelana została krew" - oświadczył były prezydent. "Od teraz nasz kraj
znajduje się w nowej sytuacji.
Ukraina
jedną nogą stoi już na progu wojny domowej. Kijowska klika dała
przestępczy rozkaz użycia siły i regularnej armii przeciwko ludności
cywilnej w południowo - wschodniej Ukrainie” - powiedział Janukowycz.
Zapowiedział postawienie przed
sądem
władz w Kijowie, zauważając, że są one tak samo odpowiedzialne za
kryzys, jak Stany Zjednoczone, które działają poprzez kanały
dyplomatyczne i służby specjalne. Janukowycz powiedział, że decyzję o
rozpoczęciu siłowej operacji w obwodzie donieckim Kijów podjął po
spotkaniu z dyrektorem CIA, który icognito przebywał na Ukrainie.
UE planuje wspólną odpowiedź
Będzie
wspólna odpowiedź Unii Europejskiej na szantaż gazowy Władimira Putina.
28 krajów chce też pomóc w reformowaniu ukraińskiej milicji. Na ten
temat będą rozmawiać w Luksemburgu ministrowie spraw zagranicznych
Wspólnoty. Pojawi się też temat rozszerzenia
sankcji wobec Rosji za jej próby destabilizacji sytuacji na Ukrainie.
Rosyjski
prezydent wysłał w ubiegłym tygodniu list do 18 unijnych krajów, w
którym ostrzegał przed możliwym wstrzymaniem dostaw gazu przez Ukrainę,
zalegającej z płatnościami. Trwają zabiegi, by zainteresowane państwa
odpowiedziały na list wspólnie.
„Unia Europejska od dawna
koordynuje swoje stanowisko w sprawach Ukrainy i Rosji. Tym razem
również będzie koordynacja” - powiedziała rzeczniczka Komisji
Europejskiej
Pia Ahrenkilde Hansen.
Samej Komisji trudno na list odpowiadać, bo nie była adresatem. Na dzisiejszym spotkaniu w
Luksemburgu
unijni ministrowie mają też rozmawiać o wysłaniu na Ukrainę
europejskiej misji eksperckiej, która miałaby pomóc zreformować milicję i
wymiar sprawiedliwości. To pomysł Polski, Szwecji i Wielkiej Brytanii.
„Wydaje
się, że uzyskał już wsparcie bardzo wielu krajów unijnych, więc można
sądzić, że będzie w najbliższym czasie zrealizowany” - powiedział
Polskiemu Radiu ambasador przy Unii
Marek Prawda.
Ostatnia sprawa to sankcje wobec Rosji. Decyzji jeszcze dziś nie będzie,
ale unijni ministrowie mają rozmawiać o rozszerzeniu listy osób z
zakazem wjazdu do Wspólnoty i zablokowanymi
aktywami finansowymi. Powrócił też pomysł wprowadzenia embarga na dostawy broni.
Niezbędne jest szybkie działanie
Niezbędne jest szybkie, zdecydowane wsparcie dla Ukrainy - mówi w radiowej Jedynce
Paweł Kowal. Eurodeputowany podkreśla, że dotychczasowe, ograniczone sankcje były po prostu nieskuteczne.
Gość Polskiego Radia widzi przede wszystkim dwa obszary działania dla polityków Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych.
Po
pierwsze państwa zachodnie powinny obciąć transfer nowoczesnych
technologii do Rosji i zaprzestać przekazywania kapitału na wydobywanie
gazu łupkowego. Ma to ogromne znaczenie dla
rosyjskiej gospodarki.
Druga dziedzina - to współpraca wojskowa.
Unia Europejska i NATO powinny,
zdaniem polityka, zorganizować szkolenia dla ukraińskiej kadry
wojskowej i milicji, a także uruchomić kredyty na zakup nowoczesnego
sprzętu i rozwój techniki wojskowej.
Zdaniem europosła takie
działania wywołałyby natychmiastową reakcję na Kremlu. Uświadomiłoby
rosyjskim decydentom że Europa i Ameryka działają poważnie i
zdecydowanie. Być może doprowadziłyby do ostudzenia nastrojów rosyjskich
władz i zapobiegły dalszej ekspansji na wschodzie i południu Ukrainy.
Wszystko zależy od Ukraińców
Przyszłość Ukrainy zależy w dużym stopniu od samych Ukraińców - powiedział
Zbigniew Brzeziński w wywiadzie dla
telewizji CNN. Według Brzezińskiego Ukraińcy uzyskają znacząca pomoc Zachodu tylko wtedy jeśli zbrojnie przeciwstawią się Rosji.
Zbigniew Brzeziński powiedział, że jeśli Ukraińcy nie będą walczyć z Rosją, jak to miało miejsce na Krymie, to
Zachód
nie udzieli im zbyt dużej pomocy. "Gdy zdecydują się na opór, to
prawdopodobnie będą przegrywać krok po kroku. Jeśli jednak ten opór się
utrzyma, to Zachód, czy tego chce czy nie, będzie pod rosnącą presją
opinii publicznej, by pomóc Ukraińcom".
Zbigniew Brzeziński dodał,
że pomoc USA i Zachodu nie musi polegać na wysłaniu na Ukrainę wojsk
ale uzbrojenia. "Szczerze mówiąc, taki scenariusz może być konieczny i
nie powinniśmy się tego bać".
Zbigniew Brzeziński dodał, że jeśli Ukraińcy będą wiedzieć, że
Ameryka
im pomoże, to wzrośnie prawdopodobieństwo ich zbrojnego oporu. To z
kolei sprawi, że Rosjanie dwa razy pomyślą zanim podejmą decyzję o
inwazji.
Aby przygotować interwencję, Turczynow zwołał posiedzenie Rady
Bezpieczeństwa Narodowego. Ale tu okazało się, że armia nie jest skłonna
do interwencji.
– Minister obrony Michaił Kowal zapowiedział, że siły zbrojne nie
wyjdą z koszar, dopóki nie zostanie ogłoszony stan wojenny, bo to by
było sprzeczne z konstytucją. Na ogłoszenie stanu wojennego nie zgodzili
się jednak inni członkowie Rady Bezpieczeństwa, bo to uniemożliwiłoby
przeprowadzenie wyborów prezydenckich za miesiąc – mówi „Rz" Mykoła
Kniażycki, deputowany rządzącej partii Batkiwszczyna.
Poza prawnymi są też inne powody odmowy podjęcia działań przez
armię. Tak przynajmniej uważa Walentin Badrak, szef kijowskiego Centrum
Badań nad Armią i Rozbrojeniem (CACDS).
– Wojsko przez lata było przez kolejne ukraińskie rządy
niedofinansowane, podpułkownik zarabia kwotę odpowiadającą 1,5 tys. zł
miesięcznie. Trudno w tej sytuacji spodziewać się ze strony sił
zbrojnych jakiejś szczególnej lojalności. Dlatego od wybuchu rewolucji
na Majdanie cztery miesiące temu armia ani razu nie interweniowała po
którejkolwiek ze stron – wskazuje Badrak.
Znacznie lepiej uposażone są na Ukrainie wojska wewnętrzne. To około
30 tys. funkcjonariuszy. Jednak część jednostek, jak Berkut i Alfa,
została albo rozwiązana, albo stały się przedmiotem śledztwa. Kijów nie
może też być pewien lojalności ze strony pozostałych funkcjonariuszy,
którzy choć nie walczyli z Majdanem, to przecież mieli uprzywilejowaną
pozycję za poprzedniego prezydenta Wiktora Janukowycza.
Zdaniem szefa MSW Arsena Awakowa w tej sytuacji należałoby uruchomić
świeżo utworzoną Gwardię Narodową. 12 tys. osób mogłoby pojechać na
wschodnią Ukrainę pod dowództwem zawodowych oficerów. Nie jest jednak
jasne, na ile skutecznie mogliby oni sobie poradzić z bardzo
zdyscyplinowanymi i doskonale uzbrojonymi paramilitarnymi oddziałami
rosyjskimi.
Kijów powstrzymuje także strach przed Rosją. Część ukraińskich
polityków obawia się, że wybuch walk w obwodzie donieckim to pretekst,
na który czeka Kreml, aby interweniować na Ukrainie. Zdaniem NATO tuż za
granicą Rosjanie zgromadzili przynajmniej 40 tys. żołnierzy.
– Jeśli Turczynow zdecyduje się na interwencję w Doniecku, skończy
się to straszną tragedią, bo ludzie się nie poddadzą – ostrzega
Łukianienko.
Referendum Turczynowa
Z kolei szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow, występując w
poniedziałek na konferencji prasowej, starannie unikał odpowiedzi na
pytanie, w jakich okolicznościach Moskwa zdecydowałaby się na
interwencję na Ukrainie.
Na początku kwietnia rosyjscy separatyści próbowali zająć budynki
rządowe w największych miastach wschodniej Ukrainy: Charkowie, Doniecku,
Ługańsku. Nie udało im się jednak wywołać powstania przeciwko władzom w
Kijowie, a w jednym przypadku (Charków) ukraińskie oddziały specjalne
odbiły nawet budynek rządowy od separatystów.
Dlatego w ostatnich dniach Kreml zmienił taktykę. Oddziały
paramilitarne zajęły przynajmniej dziesięć mniejszych miast w obwodzie
donieckim, ustawiły także zapory na drogach regionu. Aby skutecznie
przeciwstawić się tak szerokiej operacji, ukraiński rząd musiałby wysłać
bardzo dużo żołnierzy, którymi być może nie dysponuje.
Turczynow w tej sytuacji postanowił przynajmniej częściowo wyjść
naprzeciw postulatom zgłaszanym przez separatystów. Zapowiedział, że
wystąpi do Rady Najwyższej o rozpisanie w dniu wyborów prezydenckich
referendum w sprawie decentralizacji kraju. Ale Anna Wachocka,
rzeczniczka Turczynowa, zastrzega w rozmowie z „Rz": w żadnym wypadku
nie chodzi o federalizację kraju. Ukraina pozostanie jednolitym,
narodowym państwem.
Sam Ławrow już zresztą zapowiada, że pomysł Turczynowa Moskwie nie wystarcza.
– W opracowaniu nowej konstytucji muszą wziąć udział przedstawiciele wschodnich obwodów Ukrainy – oświadczył rosyjski minister.
A tymczasem:
13:10
Amerykański Ambasador na Ukrainie Geoffrey Pyatt zauważył, że
rosyjscy
żołnierze obecni na Ukrainie wyposażeni są w granatniki RPG-30, które
są produkowane od 2013 roku tylko dla armii rosyjskiej.

Itd. itp.